Gdańscy strażnicy miejscy podzielili się bardzo nietypową historią, która przełamała ich rutynowy dzień. Jak się okazało, jeden z turystów miał bardzo niecodzienny piątek 13. – Był wczesny, niezbyt ciepły ranek. Siedziba straży miejskiej powoli wypełniała się pracownikami. W jej stronę spieszyły kolejne osoby. Taki widok o tej porze dnia jest czymś absolutnie spodziewanym, oczywistym i zwyczajnym. Lecz nagle zdarzyło się coś, co zburzyło codzienną rutynę! – opisuje sytuację rzecznik gdańskiej straży miejskiej Wojciech Siółkowski. – Sprawił to pewien nordycki turysta. Trudno orzec, czy piątek trzynastego był dla niego feralny czy fartowny. Bo choć mężczyzna popadł w tarapaty, los szczęśliwie skierował go wprost do straży miejskiej… – zaznacza.
BŁOTO I KRZYKI
Kulminacja tej historii dopiero miała nadejść. Po 6:30. na parking przed budynkiem przy ulicy Elbląskiej wbiegł około 40-letni mężczyzna. – Pędem minął główne wejście i zniknął za rogiem w ślepym zaułku. Nie umknęło to uwadze pracowników dyżurki. Niepokojące było bowiem zarówno zachowanie przybysza, jak i jego wygląd. Wyraźnie zdenerwowany mężczyzna wymachiwał rękami, coś wykrzykiwał. Ubranie miał zabłocone. W pierwszej chwili pomyślałem, że został napadnięty i szuka pomocy. Kiedy zapytałem co się stało, okazało się, że nie mówi po polsku. Mężczyzna był zagubiony, nie wiedział gdzie jest. Szukał portu lotniczego. Wykrzykiwał w kółko „airport, hotel, airport, hotel!” – opowiada Dariusz Rakoczy z Referatu Organizacji.
„BAŁ SIĘ SPOTKANIA Z ŻONĄ”
Mężczyzna spieszył się na samolot, który miał odlecieć za nieco ponad dwie godziny. Wcześniej powinien pojawić się w hotelu, gdzie czekała na niego żona. Turysta nie mógł do niej zadzwonić, bo rozładował mu się telefon. – Chcieliśmy pomóc małżonkom w nawiązaniu kontaktu, jednak nikt z nas nie miał ładowarki do tego modelu aparatu. Numeru do żony mężczyzna niestety nie pamiętał – dodaje starszy specjalista Mariusz Kubiak.
Mężczyzna był roztrzęsiony. – Bardzo bał się spotkania z żoną. Płaczliwym głosem powtarzał, że chce dostać się jak najszybciej do hotelu. Wezwałam taksówkę i wytłumaczyłam kierowcy dokąd ma jechać. Innej pomocy zdesperowany mężczyzna od nas nie chciał – mówi młodszy strażnik Agata Beringer z Referatu VI.
Strażnicy ustalili, że turysta nie padł ofiarą przestępstwa. Nie został napadnięty, pobity ani okradziony. Miał przy sobie smartfon, dokumenty, pieniądze i karty płatnicze. Widoczne na jego dłoni otarcia oraz pobrudzone błotem ubranie były najprawdopodobniej skutkiem upadku. Woń alkoholu sugerowała, że mężczyzna rozrywkowo spędził noc. Gdzie był i co robił przez kilka ostatnich godzin? Tego – jak twierdził – nie pamięta.