Pan Andrzej koczował pod balkonem. Musiał zmienić miejsce, bo zamontowano tam kraty. Pytam go, jak udaje mu się zasnąć na mrozie. Mówi, że to kwestia przyzwyczajenia. Bije się w pierś, mówiąc, że jest zdrowy jak koń. Tak by było, gdyby chorobą nie był alkoholizm.
Obok w autobusie SOS dla bezdomnych jest osiemnastu mężczyzn. Zagryzają zupę kromkami suchego chleba. Potrafią żartować, a pracownika socjalnego, pana Macieja Azarewicza z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, tytułują „szefem” lub „panem kierownikiem”.
– Halo, posłuchajcie. Dziś odbywa się ogólnopolskie liczenie osób bezdomnych. Dlatego, kiedy zjecie, mam dla was ankietę. Nie trzeba się podpisywać. Zadajemy kilka pytań – mówi Maciej Azarewicz.
Wszyscy wyrażają aprobatę. Jedynie pan Andrzej zwraca się do wolontariuszki: – Ale to na papieroski za to dostanę, co?
Posłuchaj materiału Piotra Puchalskiego:
Z BOGIEM O PAPIEROSACH
Ankieterzy czekają przed autobusem. Padają pytania o płeć, wiek, wykształcenie, meldunek, stan cywilny. Okazuje się, że najstarsi panowie są już po osiemdziesiątce. Najmłodszy nieco po trzydziestce. Dach nad głową tracili różnie. To w wyniku konfliktu rodzinnego, kiedy indziej przez zadłużenie, alkoholizm, chorobę i brak pracy. Jest i jeden człowiek, który ma mieszkanie, ale nie ma pieniędzy na jedzenie, dlatego stołuje się w autobusie.
Pracownicy socjalni kończą wypełniać ankiety. Wymieniają uwagi. Ktoś nie przyszedł. Inny zgrzeczniał i jest nie do rozpoznania. Jeszcze inny ma nawrót choroby psychicznej, chyba że naprawdę rozmawiał dziś z bogiem o papierosach.
Fot. Radio Gdańsk/Piotr Puchalski
BEZDOMNOŚĆ – STAN UMYSŁU
– Bezdomność to trochę stan umysłu – mówi mi Maciej Azarewicz, kiedy wsiadamy do samochodu straży miejskiej. – Tyle się z niej wychodzi, ile się w niej tkwiło.
Mówi, że w mieście ze wsparcia w formie decyzji, czyli pomocy rzeczowej czy finansowej, korzysta 130 osób, a 60 z ogrzewalni. W wakacje bezdomni przyjeżdżają tu z całej Polski, dorobić, pobalować. Zimą zostają „lokalesi”. Ich pracownicy MOPS-u znają bardzo dobrze.
Przekonuje się o tym po 15 minutach, gdy podjeżdżamy do starej przyczepy kempingowej. Myślałem, że stoi opuszczona. Tak nie jest. Pan Maciej przestrzega mnie, że jej mieszaniec miewa ostatnio humory. I faktycznie, zostajemy spławieni. – Ja śpię, czegoś nie rozumiecie?
RYBAK, „SZPADEL” I GOŁĘBIE
Niedaleko są ogródki działkowe. Posiadanie altanki jest wśród bezdomnych wyznacznikiem wyższego statusu. Pan Ryszard ma altanę z piecem kaflowym. Ludzie sypiający w wiatach śmietnikowych mogą uznać to za luksus. Ma też lampę i dwa telewizory, tylko nie ma prądu. Czuć zapachy tytoniu i alkoholu. On jest trzeźwy, ale jego współlokator „nawalił się jak szpadel”.
– Mam emeryturę, mieszkałem w górnym, ale dom mi pękł. Normalnie na pół. Trzeba było się wyprowadzić. Nie będę mówił, jak to wyszło, ale okazało się, że wprowadzić już się nie mam gdzie. Szczęście miałem działkę. I tak tu jestem z pięć lat. Piec jest, drewno jest. Emerytura jest, niczego od nikogo nie chcę. No, chciałbym mieć może gołębie. Bo gdybym miał, to mógłbym tu legalnie przebywać, a tak na działkach nie wolno mieszkać – mówi pan Ryszard i rozkłada ręce.
Nie znam się na przepisach ogrodów działkowych. Obawiam się jednak, że przepis dotyczący gołębi to imaginacja. Wolę zapytać o życie. Z wykształcenia pan Ryszard jest mechanikiem, ale pływał też na kutrach rybackich, to jeszcze zanim poszedł do wojska. Miał żonę, żył jak każdy.
ŻONA WPĘDZIŁA MNIE W DŁUGI
– Kiedyś siedziałem w więzieniu. W tym czasie moja żona zaciągnęła długi. Kiedy wyszedłem, okazało się, że nie mam do czego wracać, bo zadłużyła też mieszkanie. Była eksmisja i klops. Pomogła mi siostra i załatwiła altankę – mówi pan Waldek.
Znam go z widzenia. Byliśmy kiedyś prawie sąsiadami. Wymieniamy kilka ksyw z ulicy. Usztywnia się, widząc strażników miejskich. Zmieniamy temat. Tłumaczy, że pracuje dorywczo.
– Jestem tu 15 lat. Ja już nie chcę się stąd wynosić, nie chcę mieszkania. Dajemy radę. Alkohol? – dziwi się, gdy zadaje to pytanie. – Nie mam jakichś problemów. Czasem się wypije, bo to pozwala się rozluźnić, zapomnieć.
Fot. Radio Gdańsk/Piotr Puchalski
Pod nogami przebiega nam kot. Myślę sobie, że u pana Waldemara jest całkiem przytulnie. Tym przytulniej, że jest też kobieta, pani Halina.
– Moja chatka tam przy Wyścigach się rozpadła. Znaliśmy się, zgadaliśmy i jestem tu czwarty rok. Czy może siódmy? Mam brata na Grabówku, ale on ma swoje problemy. (…) Kuchnia jest, dzisiaj pieczarki zrobiłam. Na zakupy Waldek raczej chodzi i po wodę do źródełka. Takie tam jest poidełko, dobra woda. Jakoś się żyje.
PARY, TRÓJKĄTY, WALENTYNKI
Odwiedzamy jeszcze kilka miejsc. Miało być smutno, a jest wesoło. Ludzie żyją w ubóstwie, to nie znaczy, że zawsze w depresji. Są pary kochanków, zdarzył się nawet trójkąt, samotnicy kontemplujący księżyc i kokietka mówiąca filuternie, że jutro idzie na walentynkową potańcówkę. Niestety, prawie wszędzie jest też alkohol. Bywa jedną z największych barier przy wychodzeniu z bezdomności. Sprawia, że porażką stają się wielomiesięczne zabiegi pracowników socjalnych.
– Kiedy już nic nie możemy zrobić, po prostu redukujemy szkody. Dlatego przyjeżdżamy, pytamy, jak możemy pomóc, co ze zdrowiem, dajemy ulotki, tłumaczymy, co zrobić, gdy nadejdzie mróz, przypominamy, że można do nas przyjść – wyjaśnia „szef” Azarewicz.
WYJŚĆ Z BEZDOMNOŚCI
Jedziemy do domu przy ulicy Młyńskiej. Stoi tu niewielka kamienica. Na dole jest CIS, czyli Centrum Integracji Społecznej. Na górze mieszkanie chronione, które przypomina hostel. Rozmawiam z panem Romanem, jednym z sześciu mieszkańców. Jest siwy, nie zapytałem go o wiek, ale 70. ma już dawno za sobą.
– Umarła mi żona, przyjechałem z Grudziądza do Sopotu. Zamieszkałem tu, ale nie wyszło, bo zawierzyłem rodzinie. Mam teraz kłopoty, ale powoli z nich wychodzę, m.in. dzięki pomocy MOPS. Może za dwa, trzy miesiące wyjdę na prostą. Jestem chory na jaskrę, już samo to, że dostaję zwrot za leki, to duża pomoc. Nikt mi nie odmawia. Trzeba tylko być normalnym, w sensie, że nie pić alkoholu, nie rozrabiać. Wie pan, bo jak człowiek nie będzie chciał z tego wyjść, to nigdy nie wyjdzie – mówi pan Roman.
Siedzimy przy dużym stole we wspólnej kuchni. – To już raczej miejsce dla tych, którzy wychodzą z bezdomności, mają jakieś środki do życia, zaczęli pracować, mają nadzieję na mieszkanie socjalne. Najpierw muszą jednak nauczyć się znów żyć. Dbać o porządek, o budżet. Przychodzą tu ludzie, którzy przeszli przez noclegownie i schroniska, stosowali się do tamtejszych zasad – tłumaczy mi pani Natalia z MOPS-u.
Drugi patrol się odprawia. Policjanci wychodzą z pracownikami socjalnymi w teren. Wcześniej ustalają dalsze trasy. Liczenie potrwa do rana. Ja już nie mam siły i nazbierałem więcej historii niż potrzeba.
Ogólnopolskie liczenie bezdomnych odbyło się w nocy ze środy na czwartek. Akcję liczenia osób bezdomnych organizuje Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Badanie pozwala na określenie liczby osób bezdomnych oraz dodatkowych danych statystycznych, które pomogą w podejmowaniu decyzji dotyczących programów prewencji i pomocy.
Poprzednie badanie tego typu odbyło się w roku 2017 w nocy z 8 na 9 lutego. Jak podaje PAP, „naliczono wówczas ponad 33,4 tys. osób bezdomnych – o 2,7 tys. mniej niż w 2015 r. Najwięcej osób bezdomnych przebywało w województwie mazowieckim (4 785 osób), śląskim (4 782 osoby) i pomorskim (3 319 osób). Najmniej bezdomnych było natomiast w województwie podlaskim (693 osoby), świętokrzyskim (762 osoby) oraz lubuskim (886 osób).
Główne przyczyny bezdomności, na które wskazały osoby bezdomne, to eksmisja, wymeldowanie (45 proc.) oraz konflikt rodzinny (36 proc.); w dalszej kolejności znalazły się: uzależnienie (29 proc) i brak pracy (17 proc.). Zdecydowana większość bezdomnych miała wykształcenie zawodowe (43 proc.) lub podstawowe (32 proc.), najmniej było osób z wykształceniem wyższym (2 proc.). 83,55 proc. bezdomnych stanowili mężczyźni”.
Piotr Puchalski
Napisz do autora: p.puchalski@radiogdansk.pl