„Po długiej i uporczywej reanimacji poziom krwi spadł do minimum”. Błąd medyczny podczas ratowania Pawła Adamowicza? Lekarz nie ma wątpliwości

Uważa, że gdyby ratownicy szybciej przetransportowali Pawła Adamowicza do szpitala, raniony prezydent miałby większą szansę na przeżycie. Biegły lekarz sądowy, specjalista patomorfolog z 30-letnim doświadczeniem Leonard Gross napisał do gdańskiej prokuratury list, w którym twierdzi, że po tragicznych wydarzeniach osoby reanimujące prezydenta Gdańska „przekreśliły szansę na przywrócenie funkcji życiowych po przeprowadzonych zabiegach operacyjnych”. Na samym początku lekarz pisze o mitach, które dotyczą ran serca. „Najczęściej serce z raną pracuje dalej, kurcząc się i rozkurczając. Drugim mitem jest myślenie o krwotoku rany z rany serca jako tryskającej fontannie. […] Krew szybciej lub wolniej sączy się z serca” – wskazuje lekarz.

„W związku z powyższym uważam, iż istniały niepowtarzalne możliwości przewiezienia pacjenta w bardzo krótkim czasie do UCK w Gdańsku, gdzie można było było rozpocząć leczenie operacyjne kilkadziesiąt minut wcześniej” – pisze Leonard Gross. „Nie sądzę, zważywszy na warunki komunikacyjne (niedziela, późne godziny wieczorne), aby transport taki trwał dłużej niż 5 minut” – dodaje.

SERCE JAK OPONA

Autor listu, by zobrazować działanie serca, jako zamkniętego hydraulicznego układu ciśnieniowego, posługuje się prostą metaforą: „Opona samochodowa jest zamkniętym pneumatycznym układem ciśnieniowym. Czy można sobie wyobrazić, aby znalazł się, ktoś, kto uciskały przez 40 minut przedziurawioną nożem oponę? Czynność taka absolutnie by nie poprawiła parametrów ciśnieniowych opony (cały czas ubywałoby powietrza. W takiej sytuacji nie można podjąć żadnej innej racjonalnej decyzji, jak zaklejenie dziury w oponie i uzupełnienie brakującego powietrza” – czytamy w liście skierowanym do prokuratury i udostępnionym Radiu Gdańsk.

Autor zwraca szczególną uwagę na kolejność czynności i zaznacza, że najpierw należało zaszyć ranę w mięśniu serca, a dopiero później uzupełnić krew, co dałoby szansę na zupełnie inny koniec tego tragicznego zdarzenia, a reanimację można było prowadzić w karetce, odjeżdżając jak najszybciej z miejsca tragedii.

ZBYT MAŁO KRWI

Biegły lekarz sądowy popiera twierdzenie, powołując się na badania naukowe. „U pacjenta stwierdzono […] cechy śmierci mózgu, nieoznaczalne tętno, ciężką kwasicę metaboliczną i w tym momencie najprawdopodobniej już brak akcji serca. Wynika to stąd, że, zgodnie z zasadą Francka i Sterlinga, przedsionki komory serca przestają się kurczyć, jeżeli do serca dopływa zbyt mała ilość krwi. A w tym przypadku, po długiej i uporczywej reanimacji poziom krwi w łożu naczyniowym, mógł spaść poniżej minimum, które zapewniało kurczenie się przedsionków i komór” – podkreśla.

„Moja refleksja jest smutna. Jeżeli zespół ratowników chciał udowodnić, że jest fizycznie wydolny do 40-minutowej akcji reanimacji, to zgadzam się z tym. Ale uważam, że akurat ten przypadek wymagał wysiłku intelektualnego” – podsumowuje autor listu.

SPECJALNY ZESPÓŁ

Jak ustalił nasz reporter, prokuratura wkrótce powoła zespół biegłych, w skład którego wejdą lekarz medycyny sądowej, specjalista medycyny ratunkowej i ewentualnie biegły kardiolog. Ich zadaniem będzie ocena prawidłowości akcji ratunkowej prowadzonej bezpośrednio po ataku nożownika.

Paweł Adamowicz został zaatakowany 13 stycznia, podczas finału WOŚP. Zmarł następnego dnia w szpitalu.

 

mk/mmt
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj