Willa w gdańskich Aniołkach wyglądem woła o pomstę do nieba… i kompleksowe prace remontowe. Jej odrestaurowanie to obowiązek właściciela, ale – jak pokazuje czas – budynek może nie doczekać się jego interwencji. Jedyne narzędzie w rękach ma wojewódzki konserwator zabytków.
Każda dekada istnienia willi niesie za sobą mało optymistyczną historię. Jej budowę zlecił Leon Yehuda Leib Astrachan, kupiec żydowskiego pochodzenia. Niedługo później paraliżowi uległa jego żona, a razem z narastającymi nastrojami nazistowskimi, cała rodzina była zmuszona uciec z Gdańska. Zabytkowy budynek przejęło SS, następnie był tam gabinet komunistycznych struktur i izba wytrzeźwień. Jednak pod względem technicznym, budynek przeżywa swój największy dramat właśnie teraz.
WAŻNE MIEJSCE DLA POLONII
Jedynego pozytywnego akcentu w historii tego budynku można się doszukać na krótko przed wojną. Wtedy w willi mieścił się polski inspektorat ceł, więc jest to obiekt związany z Polonią Wolnego Miasta Gdańska. Właściciel budynku chciał tu nawet utworzyć Muzeum Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku, ale projekt w trakcie oceny strategicznej nie uzyskał minimum punktowego i, tak jak inne, liczne pomysły na adaptację, nie otrzymał poparcia miejskich instytucji.
PĘKNIĘTY DACH
Ponad rok temu szczegółowo opisaliśmy historię willi przy ulicy Orzeszkowej TUTAJ. Zaledwie parę dni później do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków wpłynął wniosek o dotacje na jej remont. W efekcie właściciel otrzymał ponad 62 tysiące złotych, które zostały przeznaczone na remont dachu. – Na tę chwilę dach nie będzie niszczał dalej, ale niestety jest on pęknięty i to bardzo nieszczęśliwie. W taki sposób, który wyklucza doraźne remonty, potrzebny jest remont kompleksowy – komentuje Marcin Tymiński z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków.
„BĘDZIEMY WALCZYĆ”
Marcin Tymiński dodaje, że w najbliższym czasie konserwator ponownie podejmie rozmowy z właścicielem o koniecznym remoncie budynku. Jest to tzw. miękka forma nacisku, do której zalicza się także np. pomoc w pisaniu wniosków o dotacje albo poparcie wniosków dotacyjnych, zwłaszcza jeżeli właściciel zdecydowałby się poprosić o pomoc resort kultury.
Ale długofalowa bierność właściciela otwiera inne możliwości nacisku przez Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków. Od kontroli technicznych do dotkliwych kar, które mogą wynieść nawet ponad 50 tysięcy złotych. Dokładne kwoty regulują przepisy. Jeżeli właściciel w najbliższym czasie nie podejmie prac remontowych, wszystko wskazuje na to, że konserwator sięgnie po ostateczne środki. – Nie pozwolimy, żeby obiekt pozostał w takim stanie. Będziemy o niego walczyć – deklaruje Marcin Tymiński.
SPOSÓB?
W 2004 roku dom z działką o powierzchni 1427 m2 został sprzedany osobie prywatnej za ponad milion złotych. Z początku właściciel chciał rozebrać budynek, na co nie zgodził się Miejski Konserwator Zabytków. W późniejszym czasie rozmawiał z Departamentem Kultury w Urzędzie Marszałkowskim, pytając o dotację na jego odrestaurowanie. Niestety środki, jakimi dysponuje ta wojewódzka jednostka są zbyt małe. Wiadomo także, że właściciel przeprowadził na własny koszt ekspertyzy, które dały zielone światło na odrestaurowanie willi. Wszystko wskazuje jednak na to, że osoba, która jest w posiadaniu budynku nie dysponuje środkami, które pozwoliłyby na odrestaurowanie kamienicy.
Jak miasto powinno radzić sobie z takimi przypadkami? Nakładanie kar tylko pogorszy finansową kondycję właściciela i na pewno nie przysłuży się willi. Jedynym wyjściem z tej sytuacji zdaje się być wyremontowanie budynku na koszt miasta. Następnie przesłanie rachunku właścicielowi. Jeżeli nie zostanie spłacony, kamienica powinna zostać zlicytowana. Gdańsk przez działania wojenne i zaniedbania prywatnych właścicieli oraz miejskich instytucji, stracił już zbyt dużą część swojego architektonicznego dziedzictwa.
Napisz do autora: m.mroz@radiogdansk.pl