Padł ofiarą mistyfikacji ubeckiej, choć do końca wierzył, że brał udział w prawdziwej misji. „To ostateczne zamknięcie tej historii”

Szczątki 20 ofiar zbrodni stalinowskiej uroczyście pochowano w niedzielę na warszawskich Powązkach. W ceremonii uczestniczył znany elbląski dziennikarz Janusz Salmonowicz. Dla niego to długo oczekiwany kres zmagań z rodzinną tragedią ojca Stefana Skrzyszowskiego. Skrzyszowski po ubeckiej prowokacji i pokazowym procesie został stracony w 1953 roku.

– Do tej pory w różnych miejscach stawialiśmy znicz za ojca – czy to przy krzyżu na cmentarzu Agrykola, czy potem przy grobie mamy, gdzie tata został dopisany. Teraz nastąpi zamknięcie tej trudnej historii rodzinnej – mówi elbląski dziennikarz Janusz Salmonowicz.

Stefan Skrzyszowski padł ofiarą mistyfikacji ubeckiej, choć do końca wierzył, że brał udział w prawdziwej, tajnej misji, zorganizowanej przez Amerykanów.

– Początkowo mama, by chronić mnie, nic mi nie mówiła. Z czasem otwierała się. Z jej relacji i materiałów IPN-u dowiedziałem się, że mój ojciec i Dionizy Sosnowski zostali zwerbowani przez utworzoną przez Urząd Bezpieczeństwa rzekomą placówkę szpiegowską. W listopadzie 1951 r. został przerzucony do Delegatury Zagranicznej WiN w Niemczech zachodnich, gdzie przeszedł kurs radiotelegrafisty. W listopadzie 1952 r. razem z Dionizym Sosnowskim zostali zrzuceni na spadochronach z amerykańskiego samolotu na terenie woj. koszalińskiego. Nieświadomi prowokacji, sporządzali raporty z przeprowadzonych kursów i szkoleń. Obaj zostali aresztowani 6 grudnia 1952 r. i w pokazowym procesie skazani na śmierć. Zamordowani 15 maja 1953 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Mamę również aresztowano. W więzieniu spędziła 3 lata – opowiada Janusz Salmonowicz.

URODZONY W WIĘZIENIU

W sierpniu tego samego roku, w więzieniu w Gdańsku, na świat przyszedł syn Skrzyszowskiego, Janusz.

– Urodziłem się 3 miesiące po egzekucji ojca. To była trudna ciąża, mama była wsadzana do ciasnego karceru. Torturowana. Po przeszło roku ja opuściłem więzienie, zajęła się mną ciotka. Potem, ze względu na mój stan zdrowia, wypuszczono mamę – dodaje syn cichociemnego.

– O ojcu wiem niewiele, bo mama niewiele o nim mówiła. Po wojnie ojciec ukrywał się. Pracował jako mechanik, jako taksówkarz w Gdyni, a w Tolkmicku jako mechanik-motorzysta na ratowniczym stateczku „Pawełek”. Na kilka miesięcy przed aresztowaniem brał udział w akcji na wodzie i został nawet odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi. I tyle wiem. Był długi okres, kiedy mama po prostu bała się o nim mówić. Przeczuwała, że mogą być tego przykre konsekwencje. I poniekąd miała rację – opowiada Salmonowicz.

„OSTATECZNE ZAMKNIĘCIE HISTORII”

W latach 70. student pedagogiki Janusz Salmonowicz wraz z żona starał się o pracę w Milicyjnej Izbie Dziecka. Żonę przyjęto, zaś, ze względu na karalność ojca i matki, Januszowi odmówiono zatrudnienia.

Przez dziesięciolecia nie było wiadomo, gdzie został pochowany Stefan Skrzyszowski. Dopiero w 2016 r., po identyfikacji szczątków, znalezionych na „Łączce” na Powązkach, rodzina dowiedziała się o finale tej tragedii. Szczątki Strzyszowskiego i kilkunastu innych ofiar zbrodni stalinowskiej w niedzielę 22 września zostały uroczyście pochowane na warszawskich Powązkach.

– Pochówek to ostateczne zamknięcie tej trudnej historii rodzinnej – przyznaje Janusz Salmonowicz.

Na „Łączce” Cmentarza Wojskowego na Powązkach w Warszawie, oprócz Stefana Skrzyszowskiego, pochowano bohaterów walczących o wolną Polskę, zamordowanych przez władze komunistyczne w mokotowskim więzieniu.

 

Marek Nowosad/mk

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj