Właściciele pensjonatów i ośrodków wczasowych na Mierzei Wiślanej podsumowują sezon. Przez pandemię koronawirusa nie był on tak pomyślny jak ubiegłoroczny, ale do zapaści także nie doszło – optymizm pojawił się w sierpniu.
– Lipiec był bardzo niepokojący, przyjeżdżało mało gości, na bardzo krótko. W sierpniu przygrzało słońce i upały zachęciły więcej osób do przyjazdu nad morze. W tym miesiącu już bardzo trudno było znaleźć wolne miejsca, szczególnie na krótkie pobyty. Musieliśmy spełnić wymagania turystów związane z zabezpieczeniami przed koronawirusem oraz więcej energii i czasu poświęcić na zmiany po krótkich pobytach w pokojach – mówi Krystyna Chabska, prezes Lokalnej Organizacji Turystycznej w Sztutowie.
BRAKOWAŁO LUDZI DO PRACY
Jak stwierdza szefowa organizacji, epidemia dała się hotelarzom we znaki. W wyniku zamknięcia granicy z Ukrainą zaczęło brakować personelu. Polacy, mimo trudnej sytuacji ekonomicznej, niespecjalnie chcieli zastąpić przy tej pracy naszych wschodnich sąsiadów.
Powodem do optymizmu było, według Chabskiej, wprowadzenie bonu turystycznego. – Wiele rodzin chciało z nich skorzystać i spodziewamy się, że jeszcze we wrześniu pojawią się rodziny. Na wrzesień i październik przeniosły też swoje pobyty osoby, które miały rezerwacje w maju i czerwcu, i nie przyjechały ze względu na bezpieczeństwo – zaznacza.
Jak podkreśla Krystyna Chabska, skutki epidemii koronawirusa najbardziej dadzą się we znaki właścicielom dużych ośrodków i hoteli. W skali roku poniosą oni najprawdopodobniej dotkliwe straty, a to z powodu wstrzymania organizacji szkoleń, konferencji czy „zielonych szkół”.
Witold Chrzanowski/pOr