Krwawi rozdrapana rana konfliktu pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem. Spór o Górski Karabach pod koniec września przeistoczył się ponownie w otwarty konflikt. Cierpią cywile, ludzie tacy jak ty, którym możesz pomoc, wspierając akcję humanitarną prowadzoną przez Ormian z pomocą Polaków z Trójmiasta. Pod koniec września Azerbejdżan rozpoczął ostrzał ormiańskich osad na terenie Górskiego Karabachu. Miał to być odwet za rzekome prowokacje ze strony zamieszkujących ten region Ormian. Znów polała się krew, a na domy i kościoły spadły bomby.
ŚWIAT MILCZY
– To nie jest jednak wojna, która zaczęła się wczoraj czy w ubiegłym tygodniu. To wojna, która trwa 30 lat – mówi Edgar, który wprowadza mnie do jednego z portowych magazynów w Gdańsku. – Świat milczy, a milczenie oznacza przyzwolenie. Czekamy, aż świat powie stop. Stop Azerskiej i Tureckiej agresji – dodaje.
Turcja sympatyzuje z Azerbejdżanem, ale zaprzecza jakoby wspierała azerskie wojska. Ormianie mówią „tak samo nie przyznają się do ludobójstwa z roku 1915, gdy wymordowano 1,5 mln osób”. Ich zdaniem właśnie teraz pozyskiwani są bojownicy tak zwanego Państwa Islamskiego, którzy z Syrii przerzucani są do Górskiego Karabachu, by walczyć po stronie Azerbejdżanu. „Kto za to płaci?”.
– Gdy spłonęła katedra Notre-Dame od razu ludzie zaczęli wpłacać miliony na jej odbudowę. Wiadomości o tym były rozpowszechniane na całym świecie. Kilka dni temu zbombardowano ormiański kościół z XII wieku, kiedy bomby lecą na kolebkę chrześcijaństwa w Europie (Armenia przyjęła chrzest w 301 roku), nie ma pieniędzy, nie ma postów na Facebooku. Cisza – mówi Arkady.
BOICIE SIĘ?
Sześciu młodych ludzi uwija się, ładując samochód. Na paletach ułożone są dary uzbierane wśród mieszkańców Trójmiasta. W powleczonych czarną folią kartonach znajdują się puszki z żywnością, odzież, koce, ładowarki do telefonów, leki, bandaże i środki do przemywania ran.
Zorganizowany przez nich konwój z pomocą humanitarną wyruszy z Gdańska za niecałą dobę. – Nie boicie się, wjedziecie przecież w strefę wojny? – pytam.
– Nie. Tam są nasze rodziny. Mam tam babcię, ciocię, kuzynów. Będziemy pomagać, dopóki będziemy mogli. To żaden dowód odwagi. Na odwagę przyjdzie czas, kiedy będzie trzeba walczyć – mówią, czym uprzedzają moje pytanie.
– No właśnie, nie boicie się poboru? – zagaduję, zastanawiając się, jak bym zachował się na ich miejscu. Bo przecież są w Polsce, tu jest bezpiecznie. Mogą tu zostać, pracować, wychowywać dzieci lub wyjechać stąd dalej, do bogatszych krajów Zachodniej Europy.
– Boimy się poboru? My na niego czekamy! – wybuchają niemalże chórem. – Co ja powiem mojemu synowi, kiedy spyta mnie: Tato, gdzie jest Armenia? Co mu powiem? – rozkłada ręce Arkady. – To nie jest polityka, tu nie chodzi o ziemię. Ormianie walczą, żeby przetrwać – dodaje Edgar. – Polacy nas rozumieją, bo mają podobną historię, zawsze między mocarstwami byliście dzieleni i rozbierani, musieliście walczyć – mówi Dawid.
TYLKO 3 MINUTY
Rozmawiamy jeszcze chwilę, wyłączam mikrofon. Nie wszystko mogę zawrzeć w materiale, który ma tylko 3 minuty.
Posłuchaj materiału Piotra Puchalskiego:
Konwój wyruszył w sobotę. Tego samego dnia doszło do uzgodnionego wcześniej w Moskwie zawieszenia broni. Jest ono jednak niepewne. Sporadycznie dochodzi do wymiany ognia. Strony konfliktu oskarżają się o łamanie rozejmu. Azerbejdżan informuje, że siły armeńskie ostrzelały rakietami drugie co do wielkości miasto w kraju – Gandżę. Ministerstwo Armenii mówi, że to kłamstwo i wskazuje, że to siły zbrojne Azerbejdżanu ostrzelały z moździerzy miejscowości na terenie Górskiego Karabachu. Nikt z dyplomatów nie bije braw. To tylko rozejm, wymienieni zostaną jeńcy i ciała poległych. Przejadą transporty humanitarne. Nikt nie wieży, że nagle skończy się konflikt ciągnący się od 1988 roku i przez który zginęło dziesiątki tysięcy ludzi, a setki tysięcy zmusił do migracji. Znów w piwnicach i schronach ukrywają się rodziny z dziećmi. Ludzie tacy jak ty. Wspomóc ich możesz wpłacając pieniądze >>> TUTAJ.
Piotr Puchalski
Napisz do autora: p.puchalski@radiogdansk.pl