Jak lęk przed koronawirusem wpłynie na gospodarkę? „Jeśli się za bardzo przestraszymy, to popyt spadnie i utworzy się lawina”

Według badania Deloitte Polacy najbardziej na świecie boją się koronawirusa. Jakie to może mieć skutki dla naszej gospodarki? O tym w audycji „Ludzie i Pieniądze” Iwona Wysocka rozmawiała z Piotrem Urbańczykiem, prezesem Best TFI, oraz Mateuszem Marmołowskim, prezesem CTA AI.
– Powoli uświadamiamy sobie, że ta choroba nam towarzyszy i będzie towarzyszyć w kolejnych latach. To jest wirus, którego nie zlikwidujemy, możemy się nauczyć żyć z nim np. poprzez wprowadzanie szczepionki, ale on nam będzie towarzyszył jak wirus grypy. Strach trochę wynika też z tego, że boimy się konsekwencji finansowych. Widzimy, że część branż, szczególnie rozrywkowych, restauracyjnych czy hotelowych, jest zamknięta. Mamy znajomych, bliższych czy dalszych, którzy są związani z tego typu biznesami. Widzimy, że powoli kończą im się środki i być może część ludzi straci pracę z tego tytułu. I to jest jak najbardziej uzasadniony lęk. A przy okazji – boimy się COVID-u, bo to temat numer jeden mediów. Nie przypominam sobie, żeby jeden temat zdominował wszystkie media przez ponad pół roku. Trudno, żeby to nie wzbudziło lęku – zauważył Piotr Urbańczyk.

– Mam wrażenie, że obserwuje się wiele skrajnych postaw. Z jednej strony mamy olbrzymią liczbę osób, które po prostu są w panice. Tu są dwa aspekty: przerażenie sprawami medycznymi i obawy o naszą przyszłość gospodarczą, czyli naszą pracę, naszą firmę. Z kolei na drugim biegunie są osoby, które zupełnie kwestionują pandemię. Natomiast media ciągle podgrzewają temat i tak już do końca sami nie wiemy, co mamy myśleć na ten temat. Zapomnieliśmy o wszystkich innych chorobach. Wydaje się, że dzisiaj ludzie chorują na jedną i to najstraszniejszą w dziejach świata chorobę. Podczas gdy statystyki pokazują, że nie jest to epidemia tak wielka jak te, z jakimi mieliśmy do czynienia w przeszłości – powiedział Mateusz Marmołowski.

– Wzrost gospodarczy napędzają trzy elementy: obrót z zagranicą, inwestycje i konsumpcja. Polski wzrost gospodarczy w ostatnich latach w bardzo dużym stopniu uzależniony był od konsumpcji, która rosła dynamicznie. Ja nie namawiam w tej chwili ludzi, żeby wydawali nadmiernie pieniądze, bo jesteśmy trochę przestraszeni i nie wiemy, co nas spotka w niedługim czasie, szczególnie w kontekście tego, czy będziemy mieli pracę, czy nie. Jakieś oszczędności trzeba gromadzić. Jestem tego wielkim zwolennikiem. Ale każdy kij ma dwa końce. Jeśli się za bardzo przestraszymy i ograniczymy wydatki, to efekt będzie taki, że popyt spadnie, a jak spadnie popyt, to będziemy mniej produkować, mniej inwestować i utworzy się lawina, który wpłynie negatywnie na naszą gospodarkę – ocenił Piotr Urbańczyk.

– Właściwy mechanizm jest dosyć prosty. W sytuacji, gdy ktoś dysponuje niewielkimi funduszami, na pewno powinien sobie zapewnić tzw. poduszkę finansową w razie problemów w najbliższych miesiącach. Obserwuję osoby, które dysponują troszkę większymi oszczędnościami, na poziomie 100-200 tysięcy złotych, które po prostu uciekają z tymi oszczędnościami we wszelkiego rodzaju inwestycje, chociażby nieruchomości. Paradoksalnie w tej chwili nieruchomości, zwłaszcza małe mieszkania, wzrosły na cenie, bo ludzie uciekają z pieniędzmi zaoszczędzonymi na rachunku bankowym, które tracą z dnia na dzień w obliczu wskaźników gospodarczych i inflacji, będącej już na poziomie dziesięciu, a nawet kilkunastu procent rocznie – dodał Mateusz Marmołowski.

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj