Obok Żydów i Romów, katolicy byli tą grupą społeczną, która spotykała się ze szczególnym prześladowaniem ze strony III Rzeszy Niemieckiej w czasie II wojny światowej. Ludobójcy nie zapominali o tym i w święta. Za chęć uczestnictwa w wigilijnej pasterce wymyślano tortury, a próby świętowania były okrutnie tłamszone. Iskra nadziei u wygłodzonych więźniów nie gasła i w ten szczególny czas dzielili się potajemnie przygotowanym opłatkiem i drobnymi upominkami.
W obozie koncentracyjnym Stutthof Boże Narodzenie obchodzono sześć razy – od 1939 do 1944 roku.
Pierwsze święta – w 1939 roku – były dla więźniów szczególnie trudne. Nie wiedzieli oni, ani jak długo pozostaną w obozie, ani jak długo potrwa wojna. Mimo tego starali się, choć z trudem, zachować bożonarodzeniową tradycję. Ustawiali w barakach małe choinki, składali życzenia, obdarowywali się własnoręcznie wykonanymi drobnymi, symbolicznymi prezentami. O świątecznym posiłku mogli tylko marzyć. Na Wigilię był chleb, rzepa i czarna kawa. Tak było i przez większość następnych lat.
Z posługą i pociechą spieszyli księża. Inicjowali modlitwę, śpiew kolęd, dzielenie się wykonanym z wody i garści mąki opłatkiem. Ze względu na prześladowania wszystko działo się zazwyczaj w głębokim ukryciu. Za świadectwo wiary wielu kapłanów i świeckich katolików zapłaciło najwyższą cenę. Oprawcy wykazywali się przy tym iście diabelską pomysłowością.
CIERPIENIE ZA WIARĘ
– W 1942 roku w Wigilię zakomunikowano, że więźniowie, którzy chcą wysłuchać pasterki, mają wyjść na dziedziniec o godzinie ósmej. Wyszli z baraku wszyscy katolicy. Od ósmej wieczorem do ósmej rano trzymano ich na mrozie. Tak skończyła się „msza święta”… – wspominał po latach jeden z więźniów Stutthofu.
Ci, którzy przetrzymali tę morderczą „pasterkę”, po powrocie do baraków cicho nucili obozową kolędę ułożoną przez anonimowego więźnia:
„Kiedy Chrystus się narodzi, kiedy przyjdzie na świat,
torturowanym przyniesie nadzieję.
Żyjemy w niej, że będziemy wolni”.
Ta nadzieja żyła w więźniach przez lata. Aż do grudnia 1944 roku, gdy nawet najbardziej zatwardziali hitlerowcy zdali sobie sprawę, że Niemcy wojnę przegrali.
PRAWIE LUDZKIE ŚWIĘTA
Wigilia w 1944 roku była najbardziej zbliżona do tej normalnej – świętowanej poza kratami. Więźniowie mogli otrzymać paczki żywnościowe i pieniądze, choć wcześniej dopuszczano w ograniczonym wymiarze tylko te zawierające ubrania.
Świętowano w całym obozie, a szpital odwiedził nawet chór z księdzem Sylwestrem Nieznanym, który przebywał w obozie od 1940 roku. Bronisław Gawroński, organizator chóru, wspomina, że jeden z esesmanów usłyszał ich kolędy i otworzył drzwi do pobliskiego szpitala kobiecego.
(Fot. Archiwum Muzeum Stutthof w Sztutowie)
Stanisław Wingor, inny więzień Stutthofu, opowiada z kolei o radykalnej zmianie stosunku SS do więźniów. – Nie tylko przymykali oczy na drobne naruszenia, ale także od czasu do czasu pomagali. Niemal w każdym baraku była choinka – wspomina.
WŁASNORĘCZNIE WYKONANE OZDOBY I KARTKI
Przystrajający drzewko więźniowie wykazywali się ogromna pomysłowością, ozdabiając je własnoręcznie wykonanymi ozdobami. Inwencję twórczą wykazywali także przy wykonywaniu kart świątecznych. Można się o tym przekonać, oglądając zbiory Muzeum Stutthof w Sztutowie.
(Fot. Archiwum Muzeum Stutthof w Sztutowie)
Obóz koncentracyjny Stutthof był najdłużej działającą fabryką śmierci w hitlerowskich Niemczech. Istniał aż do 9 maja 1945 roku, gdy jego bramę przekroczyły wojska sowieckie. Żołnierze zastali 150 więźniów i 20 tysięcy osób ewakuowanych z Pomorza i Prus Wschodnich.
Witold Chrzanowski/mw