Filmowy poranek Radia Gdańsk. Na gorąco relacjonowaliśmy 93. galę wręczenia Oscarów

Równolegle w Dolby Theatre i na dworcu kolejowym Union Station w Los Angeles odbywała się gala oscarowa. Najbardziej prestiżowe nagrody świata filmowego, przyznawane przez amerykańską Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej, w tym roku zostały wręczone po raz 93. Na antenie Radia Gdańsk komentowaliśmy to wyjątkowe wydarzenie.

Tomasz Galiński i Magdalena Manasterska, wspólnie ze znajdującymi się na łączach Iwoną Borawską i Marcinem Mindykowskim, komentowali tę wyjątkową galę. Razem z Państwem dowiadywaliśmy się, kto dostał Oscary, a kto musiał obejść się smakiem.

– To było historyczne wydarzenie, było to czuć, było to słychać. Spodziewałam się, że zdominują znowu tematy polityczne, równościowe, to jednak przeważał głos „jesteśmy w pandemii, bądźmy wszyscy razem, opiekujmy się sobą nawzajem”. Większość przesłań osób, które odbierały nagrody, były właśnie w tym stylu – kochajmy się, nie nienawidźmy się, nie osądzajmy się, bądźmy dla siebie dobrzy – podkreślała filmowa ekspertka Radia Gdańsk Iwona Borawska.

„PRZYJACIELSKA, RODZINNA ATMOSFERA”

To był specyficzny rok. Z powodu pandemii wiele premier zostało przełożonych, a wyjścia do kina przez większość czasu nie były możliwe.

– Filmy można przecież oglądać w internecie czy telewizji. Jedna z laureatek, Yuh-Jung Youn, 73-letnia aktorka z Korei Południowej, zdobywczyni Oscara za rolę w filmie „Minari”, powiedziała, że wcześniej widziała to wszystko w telewizji i czuje się tak, jakby dalej w tej telewizji była. Pytała: „jak ja mogłam wygrać z Glenn Close? Przecież to jest absolutnie niemożliwe” – relacjonowała Iwona Borawska. – Cała gala odbywała się w przyjacielskiej, rodzinnej i bardzo kameralnej atmosferze – oceniła.

– Była absolutnie inna od tego, co widziałam do tej pory. Miała być trochę jak spektakl teatralny, a trochę jak film. Reżyserował ją Steven Soderbergh. Po tym, jak podziwialiśmy kreacje aktorek i aktorów na czerwonym dywanie, aktorka i reżyserka Regina King pojawiła się z Oscarem w dłoni i przeszła przez Union Station. Wyświetliły się napisy, że zaczyna się film, w którym wystąpią m.in. Brad Pitt i Harrison Ford – wyjaśniła Iwona Borawska. – Spodziewałam się czegoś jeszcze bardziej pomysłowego, ale momentami było ciekawie – zaznaczyła.

– Poza tym jednak niewiele się działo. Myślałam, że w Dolby Theatre będzie koncert, będą wykonane piosenki, które były nominowane. Zawsze był moment czegoś widowiskowego, scenicznego. Tym razem jednak oprowadzono nas po pustym teatrze, mówiąc o covidzie. To było smutne w tym wszystkim – przyznała Borawska.

TRIUMF „NOMADLAND”

Na gali, zamiast trzech tysięcy, było 170 osób, a i filmy, które nominowano do nagród, były inne, niż te, do których przywykliśmy. – Nie było spektakularnych filmów akcji, nie było Bonda – przypomniała Magda Manasterska.

– Galę zdominowały filmy kameralne, niektóre wywiedzione ze sztuk teatralnych. Nie było jednak źle – zaznaczyła Iwona Borawska.

Za triumfatora gali uznano film „Nomadland”. – To film o opiekowaniu się sobą nawzajem, ale też o takim życiu, które nagle się zaburza i trzeba w nim nagle wybrać nową rolę. Frances McDormand otrzymała Oscara za główną rolę w tym filmie, ale ona go również wyprodukowała, włożyła całe serce, zaangażowała Chloe Zhao, która otrzymała statuetkę za najlepszą reżyserię, a sam „Nomadland” uznano również za najlepszy film tego oscarowego rozdania – wyliczała Iwona Borawska. – To opowieść o starszych ludziach, Amerykanach, którzy w 2008 roku w wyniku kryzysu stracili domy, pracę i emerytury. Wyruszają w kamperach w drogę i zaczynają wieść żywot nomadów. Prócz Frances McDormand i dwójką zawodowych aktorów, grają tam naturszczycy, ludzie, którzy żyją w drodze, pracują dorywczo, czyszczą toalety. Sama McDormand robiła to, przygotowując się do roli, zżywając się ze środowiskiem. To z jednej strony kino drogi, z drugiej – tworzone przez kobiety. Ten film był najbardziej doceniony i nie było to żadne zaskoczenie – przyznała.

DRUGA STATUETKA HOPKINSA

Frances McDormand była faworytką do tytułu najlepszej aktorki pierwszoplanowej, jednak – jak podkreśla nasza ekspertka – stawka w tej kategorii była tak wyrównana, że każdej z nominowanych należał się Oscar. W tym gronie, prócz triumfatorki, znalazły się: Vanessa Kirby („Cząski kobiety”), Carey Mulligan („Obiecująca. Młoda. Kobieta”), Viola Davis („Ma Rainey: Matka bluesa”) oraz Andra Day („Billie Holiday”).

Statuetkę dla najlepszego aktora pierwszoplanowego zdobył Anthony Hopkins za rolę w „Ojcu”.

– Wszyscy mówili, że Oscara pośmiertnie otrzyma Chadwick Boseman za rolę w „Ma Rainey: Matce Bluesa”, ale jednak wygrał Hopkins, którego nie było na gali – przyznała Borawska. – Mówi się, że po „Milczeniu owiec” rola starszego mężczyzny z demencją była tą, w której mógł wreszcie pokazać wszystkie swoje możliwości – oceniła.

CO WARTO OBEJRZEĆ?

– Ucieszył mnie Oscar dla filmu „Ośmiornica, nauczycielka życia”. To niebywały dokument, który nie roztrząsa spraw międzyludzkich, tylko pokazuje zupełnie nowy horyzont, przestawia znaki, zmienia wartości i punkt widzenia naszej relacji z resztą świata. Ten film odmienił moje spojrzenie na zwierzęta, chociaż wydawało mi się, że jestem skrajnie empatyczna – przyznała Iwona Borawska.

– Jeśli chodzi o filmy krótkometrażowe, to na Netfliksie dostępny jest obraz, który wygrał – „Dwóch nieznajomych”. To wartościowa sprawa społeczna i równościowa, opowieść o tym, co się zdarzyło George’owi Floydowi i bardzo wielu innym osobom, które są tu wymienione z nazwiska, o przemocy policji wobec czarnoskórych – opisywała.

BEZ ŻARTÓW Z HOME OFFICE

Swoimi przemyśleniami ze słuchaczami dzielił się tez kolejny z filmowych specjalistów w Radiu Gdańsk, Marcin Mindykowski.

– Zwykle o Oscarach rozmawialibyśmy już dwa miesiące wcześniej. To, że w tym roku gala odbyła się tak późno, jest winą koronawirusa. Myślę – i tak też mówią organizatorzy – że chcieli uniknąć tego, co się wydarzyło na Złotych Globach. Tamta gala straciła swój odświętny charakter. Bardzo wiele aktorów i filmowców robiło sobie żarty z formuły home office, występowali w piżamach, po domowemu. Teraz bardzo chciano, żeby Oscary były w jak największej części na żywo. Było ich dużo mniej niż zwykle – mówił.

– Tym razem bardzo ważne nagrody były przyznawane bardzo wcześnie, a galę zamknął inny akcent niż zazwyczaj, czyli nagrody aktorskie. To też pokazywało, że jest zupełnie inaczej.  – ocenił. – Bardzo wiele było filmów skromniejszych, ale poważnych – tłumaczył.

PANDEMIA JAKO DEFIBRYLATOR

W Radiu Gdańsk mieliśmy też pierwszy głos prosto zza oceanu. Gościem porannej, oscarowej audycji była Magda Gacyk, polska dziennikarska, mieszkająca w Dolinie Krzemowej. 

– Wiadomo było, że ta gala Oscarów będzie dwa miesiące później niż tradycyjnie. Była zupełnie inna, świeższa, ciekawsza, budząca nadzieję na ewolucję tego hollywoodzkiego molocha, taką demokratyzację czy dywersyfikację. Ostatnimi laty Oscary zdawały się wydawać ostatnie tchnienie, pewnie dlatego, że przyduszała je własna dekadencja i uwielbienie. Dwa, trzy lata temu mówiłam na antenie Radia Gdańsk, że jesteśmy świadkami agonii tej klasycznej złotej ery Hollywood, że rodzi się nowe. Paradoksalnie pandemia okazała się rodzajem defibrylatora, reanimowała galę, która została wyreżyserowana jako film, a nie transmisja telewizyjna i to się naprawdę udało – zaznaczyła Magda Gacyk.

– Hollywood do tej pory wymagało rozmachu, złota, brokatu, megalomanii. Pandemia wymusiła na tym amerykańskim przemyśle filmowym ascetyzm, do którego Hollywood nie jest przyzwyczajone i który jeszcze najwyraźniej źle znosi. Gdy oglądałam galę, to miałam wrażenie, że ci celebryci wyglądają jak ryby wyjęte z wody. Ale tacy nominowani i zwycięzcy jak Chloe Zhao jawią się już zupełnie inaczej, jako postaci z nowego Hollywood – przyznała Magda Gacek.

mrud/ap/PAP

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj