Ewa Gierszewska-Vogels i jej „Zapiski ze zbuntowanego miasta”. To wspomnienia codziennego życia w PRL

(Fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

Ewa Gierszewska-Vogels w książce „Zapiski ze zbuntowanego miasta” prezentuje perspektywę mieszkanki Gdańska niezgadzającej się z panującą rzeczywistością. Jednocześnie w autentyczny sposób przypomina warunki, jakie królowały u schyłku komuny w Polsce. Zapiski notowane były „na gorąco” i przeleżały w szufladzie ponad 40 lat, nim ujrzały światło dzienne.

Promocja książki odbyła się 7 grudnia w Sali BHP Stoczni Gdańskiej. Wydarzenie powstało we współpracy z Instytutem Dziedzictwa Solidarności, którego misją jest popularyzacja NSZZ „Solidarność” oraz ruchu społecznego w Polsce i na arenie międzynarodowej. Książka obejmuje okres od roku 1981 roku do roku 1984.

– Zaczęłam pisać, bo miałam taką potrzebę serca. To był okres, w którym coraz bardziej na zdrowiu podupadał kardynał Wyszyński, a chwilę później przeżyliśmy zamach na Jana Pawła II. Sytuacja w Polsce robiła się coraz bardziej gorąca. Byłam zwykłą obywatelką, obserwującą i zapisującą to, co na bieżąco obserwowałam na mieście. Moja siostra wciąż ma oryginalne, 100-kartkowe zeszyty, które zapisywałam linijka po linijce – opowiadała Ewa Gierszewska-Vogels.

Wydarzenie zgromadziło pełną salę widzów, którzy z uwagą przysłuchiwali się wspomnieniom autorki oraz historyków zaangażowanych w wydanie i recenzję książki. Byli to dr hab. Daniel Wincenty, dr. hab. Lech Mażewski, a także redaktor merytoryczny książki, dr Piotr Brzeziński.

„TA KSIĄŻKA TO LIST W BUTELCE”

Dzieło zjednało sobie historyków, którzy podkreślają, że pozycja jest nie tylko przyjemną lekturą, ale również źródłem konkretnej wiedzy historycznej.

– W moim przekonaniu to publikacja naprawdę wyjątkowa, ponieważ została napisana przez zwykłego obywatela. Zawiera bardzo duży ładunek emocjonalny i powstawała właściwie bez szansy na publikację w okresie PRL. To, że otrzymaliśmy ją w czystej formie, bez żadnych korekt redakcyjnych, jest dla nas, historyków, bezcenne. Ta książka jest jak list w butelce, który był zamknięty przez te wszystkie lata i który my możemy teraz odczytać. To jest też główna przewaga chociażby nad wydanymi zapiskami pana Rakowskiego, w przypadku którego wiemy, że między oryginalnymi rękopisami, a tymi udostępnionymi w formie książki, zaszły dosyć poważne zmiany – mówił podczas wydarzenia redaktor merytoryczny książki dr Piotr Brzeziński.

– Książka stanowi całość. Przy lekturze zapisków Ewy Gierszewskiej-Vogels nie należy pominąć początkowego materiału dr. Brzezińskiego, ani tym bardziej przypisów jego autorstwa. W efekcie zapiski autorki dopełnione zostają informacjami o niej samej, jej rodzinie i drodze zawodowej oraz skorygowane przez znanego badacza dziejów najnowszych. To interesujący zabieg redakcyjny, podnoszący z pewnością wartość tomu „Zapiski ze zbuntowanego miasta”. Raz jeszcze należy podkreślić, że nawiązanie w tytule książki do poetyckiego dorobku Zbigniewa Herberta, to nie tylko bardzo dobry pomysł, ale i dość uprawniony – pisze o książce dr hab. Lech Mażewski.

Książka kończy się zapiskami z dnia 7 listopada 1984 roku, w którym autorka wspomina mszę pogrzebową księdza Jerzego Popiełuszki. Następnie autorka dzieli się kilkoma wspomnieniami, które nie znalazły miejsca w oryginalnych zapiskach. Oto jeden z nich:

„We wrześniu 1980 roku szłam do pracy i mijałam sklep spożywczy na rogu ul. Osiek. Stała długa kolejka. Zapytałam, co przywieźli? Odpowiedziano mi, że śmietanę. Zajęłam kolejkę i powiedziałam, że za chwilę wrócę, tylko powiem w pracy obok, że jestem w sklepie. Szybko wróciłam do kolejki i czekam. Kiedy przyszła moja kolej, poprosiłam o buteleczkę śmietany. Ekspedientka powiedziała, że to jest ostatnia butelka i bez kapsla. Odpowiedziałam, że nie szkodzi, w pracy przeleję śmietanę do słoika. Położyłam na ladzie monetę 20-złotową. W tym momencie pani, która robiła zakupy przede mną, odwróciła się i powiedziała, że ona była przede mną i to jest jej śmietana. Zagarnęła szybko ręką otwartą buteleczkę, ja odskoczyłam od lady. Szarpnięta buteleczka przewróciła się i na ladę chlusnęła śmietaną, zalewając tej kobiecie piękną spódnicę. Jej reakcja była okropna, odwróciła się do mnie i wymierzyła mi policzek. Byłam w szoku. W tym czasie ekspedientka wydawała mi resztę: 3,50 zł. Powiedziałam, że ta pani przede mną zapłaci za śmietanę i proszę o moje 20 zł. Zdumiona ekspedientka oddała mi pieniądze. Byłam w totalnym szoku. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Kolejka podzieliła się na dwa obozy, jeden popierał kobietę, która mnie spoliczkowała, i wrzeszczał: Dołóż jej jeszcze raz! Ludzie z drugiej grupy popierali mnie i krzyczeli: Oddaj jej! To było powyżej moich możliwości. Rozpłakałam się jak mała dziewczynka i wyszłam ze sklepu zszokowana tym, co się wydarzyło, po czym wróciłam do pracy”.

Książkę jest udostępniona za darmo w Sali BHP. Dostępna jest również do odczytu na stronie Instytutu Dziedzictwa Solidarności.

Jakub Stybor/mm

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj