123:60 – niesamowita, wymykająca się statystykom i rozsądkowi wygrana Grupy Sierleccy Czarni nad WKS Śląskiem we Wrocławiu. Wygrana po kapitalnej grze całego zespołu, bez słabych punktów. Czarni pozostają nadal w grze o wielki finał Energa Basket Ligi, choć Śląsk prowadzi 2:1 w serii do trzech wygranych.
Po dwu pierwszych spotkaniach we własnej hali, przegranych wysoko i po słabej grze, Czarni zostali skreśleni, momentami wyśmiani i upokorzeni wielu opiniami. Dali odpór tym ocenom w sposób, który zaszokował Śląsk, komplet publiczności we wrocławskiej hali Orbita i koszykarską Polskę. Słupszczanie zanotowali bez wątpienia swój najlepszy występ w sezonie, okrzyknięty już w sieci internetowej „kosmicznym meczem”, a w czym nie ma żadnej przesady. Co by się dalej nie wydarzyło dowiedli, że nie są przypadkowym uczestnikiem półfinału i równie nieprzypadkowo wygrali rundę zasadniczą. Do historii rozgrywek polskiej koszykówki trafili też jako autorzy jednej z najbardziej spektakularnych metamorfoz jakie przeszły zespoły w tak krótkim czasie.
CZAR PIERWSZYCH MINUT
Śląsk chciał dopełnić formalności w meczu nr trzy metodami, które sprawdziły się w meczach w Słupsku. Spokojnie przyjąć Czarnych na własnej połowie zacieśniając obronę, dać trochę miejsca na obwodzie, a w ataku wykorzystać przewagę siły fizycznej i mobilności wysokich graczy połączonej z finezją rozegrania akcji przez lidera Travisa Trice’a. Tym razem jednak Czarni byli na to gotowi. Zdeterminowani w obronie o wiele szybciej konstruowali akcje ofensywne, błyskawicznie przenosząc piłkę na pole rywala. Otwierały im się szanse na rzuty trzypunktowe jeszcze częściej niż w meczach w Słupsku, ale tym razem ku zdumieniu rywali trafiali w sposób absolutnie spektakularny. Billy Garrett, który zwodził w Słupsku, we Wrocławiu był swoją najlepszą wersją w sezonie. Po jego trzecim z rzędu celnym rzucie trzypunktowym zrobiło się 21:5 dla gości po pięciu minutach gry. Publiczność w hali Orbita zamilkła. Zamiast świętowania awansu do wielkiego finału zapowiadał się mecz nieobliczalny. Tymczasem Czarni trafiając kolejną trójkę za trójką (7 na 10 rzutów w I kwarcie) zdobyli w I kwarcie tego szokującego widowiska 39 punktów tracąc 22.
Byłoby niesprawiedliwym deprecjonowaniem wyczynów Czarnych w tym meczu poprzez ograniczenie ich do niesamowitej skuteczności w rzutach z dystansu. W słupskiej drużynie od pierwszych sekund wszystko działało nieomal perfekcyjnie. W pierwszej akcji meczu Marcus Lewis zagrał dokładnie tak, jak się od niego oczekuje: odważnie do kosza i skutecznie. Inna sprawa, że nienadążający za szybkimi akcjami Śląsk, tym razem pozostawiał nieco więcej miejsca. Marek Klassen zrezygnował z roli strzelca, ale za to świetnie asystował kolegom. I wreszcie niesamowity Beau Beech. Jego pierwsze cztery rzuty dystansowe, oddawane w znanym stylu – z pozycji bardzo trudnych – wpadły do kosza. Oniemieli wszyscy – i kibice, i koszykarze Śląska, niespodziewający się takiego obrotu sprawy.
Czarni grali jak natchnieni. Jakby skrzyknęli się po hasłem: „dziś każdy z nas bez wyjątku zagra swoją najlepszą koszykówkę”. Hasło chwytliwe, ale do zrealizowania piekielnie trudne. Ale jak inaczej nazwać bonus w postaci 10 punktów zdobytych przez Jakuba Musiała w kwarcie drugiej? W momencie kiedy Śląsk rozpaczliwie próbował powstrzymać liderów słupskiej drużyny, 24-latek rodem z Wrocławia przejął ciężar gry na siebie.
Kolejne minuty nakazywały nadal przecierać oczy ze zdumienia. Przewaga Czarnych szybko się powiększała. Kiedy oczekiwano szturmu Śląska, akcje słupszczan nadal czarowały płynnością i zabójczą skutecznością. Nie popełniali strat, świetnie dzielili się piłką i nie ustępowali rywalowi w twardej, fizycznej walce o zbiórki. – Złapaliśmy prawdziwą falę – powie po meczu Musiał. Coraz bardziej sfrustrowany Travis Trice nie potrafił odmienić sytuacji, a obrona Czarnych znakomicie mu to utrudniała. W ataku nadal wychodziło Czarnym wszystko i na przerwę schodzili z szokującą przewagą 30 punktów.
TEATR SENSACJI TRWA PO PRZERWIE
Po tak perfekcyjnie zagranej pierwszej połowie tylko jakaś nieobliczalna katastrofa mogła zagrozić wygranej słupszczan. Nic takiego się nie zdarzyło. Czarni grali mądrze, ciągle ofiarnie i skutecznie w obronie. Umiejętnie spowalniali (ustawiali) grę i wykorzystując rosnącą frustrację rywali spokojnie powiększali przewagę. Po trzeciej kwarcie Trice usiadł na ławce rezerwowych, zdjął buty i wiadomo było, że nie pojawi się już na boisku. Przewaga słupszczan sięgnęła 40 pkt.
Role zupełnie się odwróciły w porównaniu z meczami w Słupsku. Tym razem to Czarni zmuszali Śląsk do rzucania z dystansu, a ci seryjnie pudłowali. Siła Śląska, zbiórka w ataku, były jedynym atutem, który zachowali gospodarze w tym meczu (wygrali 14:7). Ale punkty z ponowienia akcji zdobywane były przez gospodarzy rzadko i przychodziło im to z wielkim trudem.
Wytkanie słabości Śląska w tym meczu nie ma większego sensu, bo zespół został całkowicie wyłączony i na niespotykaną skalę pobity. Ważna jest jednak chyba jedna myśl. Wielokrotnie podkreślano ogromny wpływ jaki ma na zespół Travis Trice. Tylko dotąd był to wpływ pozytywny. Trice zagrał w niedzielę najgorszy swój mecz od dłuższego czasu, skutecznie ograniczony przez obronę Czarnych. Pozbawienie tej siły Śląska powoduje, że zespół traci na wartości nieomal tyle, co zyskuje na jego świetnej grze. Wypływa z tego ważna konkluzja – Śląsk jest do pokonania, a Trice do zatrzymania.
Czwarta odsłona tego nierównego pojedynku była potyczką graczy rezerwowych. Ci słupscy nie chcieli być gorsi od kolegów i sprawili okrutne lanie nadziejom wrocławskiej koszykówki, wygrywając tą część 30:5. Tym samy dołożyli w tym meczu jeszcze jeden odcinek do serialu „niewiarygodne ale prawdziwe”.
REKORDY I CO DALEJ?
Statystyczne rekordy po tym spotkaniu na pewną będą jeszcze długo obliczane i odkrywane. Na pewno żaden w historii mecz play off nie zakończył się dotąd tak wielką różnicą punktową. Czarni swój punktowy rekord tego sezonu pobili aż o 20 oczek. 123 zdobyte punkty to piąty najwyższy wynik w PLK od 2003 roku. Z kolei 23 trafione trójki to również najlepszy w tym sezonie wynik w Energa Basket Lidze (poprawione 21 rzutów Stali Ostrów). Billy Garrett wyrównał swój rekord punktowy sezony, a Jakub Musiał poprawił.
Przed oboma zespołami mecz nr cztery, który zostanie rozegrany w legendarnej Hali Stulecia, we wtorek 10 maja o godz. 20.20. Już teraz zapowiada się arcyciekawie. Po takim występie Czarnych nic nie jest już oczywiste. W koszykówce nie ma bokserskich nokautów, co udowodnili Czarni spektakularnie podnosząc się po dwóch bolesnych porażkach. Śląsk roztrwonił przewagę psychologiczną, za to wzmocnieni mentalnie Czarni, w kolejnym meczu mogą dokonać czegoś niezwykłego, ale co nie będzie już traktowane w kategoriach cudu.
WKS Śląsk Wrocław – Grupa Sierleccy Czarni Słupsk – 60:123 kwarty: 22-39, 16-29 , 17-25, 5-30
Śląsk: Trice 14(2), Kanter 6, Justice 10, Kolenda 9(1), Ramljak , Meiers 4 oraz Dziewa 7(1), Tomczak 2, Gordon 1, Wójcik 0, Gabiński 0, Góreńczyk 0.
Czarni: Garrett 33 (6×3), Lewis 22 (2), Beech 17(5), Klassen 12 (4) Witliński 3 oraz Musiał 15(3) Jankowski 13(3), Young 4, Oleksy 4, Słupiński 0, Szczepanek 0.
Krzysztof Nałęcz