Koszykarze Czarnych Słupsk przegrali decydujący mecz o finał Energa Basket Ligi ze Śląskiem Wrocław 71:81

Fot. Patryk Przyborowski / Czarni to Wy

Finał Energa Basket Ligi nie dla Grupy Sierleccy Czarni Słupsk. Wielka szansa na historyczny sukces przepadła po porażce w Słupsku, w meczu nr pięć półfinału ekstraklasy koszykarzy, ze Śląskiem Wrocław 71:81. 

Mecz nie był porywającym widowiskiem, bo i być nie mógł. Koncentracja, siła fizyczna, wykorzystanie błędów rywala były dla tej konfrontacji kluczowe. Śląsk w tej licytacji „kto popełni mniej błędów” okazał się lepszy i zasłużenie wygrał. Czarni, dokładnie tak jak w pierwszych dwóch meczach w Słupsku, dali odepchnąć się do daleko od kosza, a skuteczności w hali Gryfia okazała się nie być ich najmocniejszą stroną. Trudno nawet powiedzieć z czego to wynika.

SPORTOWY ŚLĄSK, AMBITNI CZARNI

Śląsk rozpoczął mecz bardzo dobrze w obronie i gdyby nie fenomenalna dyspozycja Billy Garretta, wspomaganego przez Marcusa Lewisa prowadzenia Śląska po pierwszej kwarcie mogło być nawet bardziej okazałe niż 28:18. Trener Andrej Urlep przestał być konserwatystą. W wyjściowej piątce wymienił aż dwóch graczy. Zamiast Martinsa Maiersa i Łukasza Kolendy pojawili się Kodi Justice i Aleksander Dziewa.

Śląsk maksymalnie wykorzystał swoje atuty, wśród których zbiórki w ataku była chyba kluczowe dla wygrania meczu piątkowego i całej tej serii. Ilość ponowień akcji w wykonaniu Śląska, które ostatecznie przynosiły im punkty była zabójcza. Irytowały momenty, kiedy trzykrotnie czasami ponawiana akacja gości znajdowała wreszcie drogę do kosza. Śląsk karmił się tym akcjami, które przykrywały nieudane akcje w ataku. Czarnym podcinały skrzydła.

W drugiej odsłonie gospodarze zagrali dużo lepiej i skuteczniej. Trafiał Beau Beech, dynamicznie, w swoim stylu zagrał kilka razy Lewis, a Garrett niezmiennie był nie do zatrzymania.  Ale i Śląsk wyciągną kilka niespodzianek, jak dobre, mimo że epizodyczne, wejścia Dmitrica Trice’a, brata Travisa, który praktycznie nie grał w tej półfinałowej serii.

Z kolei sam Travis, lider drużyny, MVP rundy zasadniczej EBL, znów nie błyszczał może najjaśniejszą gwiazdą, ale był z zespołem w najważniejszych momentach. Choćby po to, aby doskonale współpracować z Karenem Kanterem. Turecki podkoszowy był zarówno w piątek jak i  w całej serii najlepszym graczem Śląska, a dla Czarnych niesłuchanie trudnym do zastopowania.

DECYDUJĄCYCH AKCJI ZABRAKŁO

W decydujących momentach trzeciej i czwartej kwarty zabrakło kilku, ale ważnych elementów, z których najważniejsze było skuteczne wykończenie akcji w ataku. Zamiast dobrych, cierpliwych rozwiązań był pośpiech, niedokładność podań i zakończone stratami indywidualne szarże. Czarni grając bardzo ambitnie potrafili dojść kilka razy rywala na odległość pięć punktów, po czym wybronić atak Śląska. Jednak niezmiennie, za każdym razem brakowało później skutecznej akcji w ataku, która porwałaby zespół. Rzutu, który dmuchnąłby gospodarzom w żagle, a niesamowita tego dnia publiczność poniosłaby ich jeszcze bardziej do przodu. W trzeciej kwarcie Czarni zdobyli tylko 12 punktów. Liczba – przekleństwo. Aż w pięciu z 12 kwart rozegranych w tej serii w hali Gryfia, gospodarze zdobyli tak skromną liczbę punktów. W piątek, kiedy każda piłka skutecznie umieszczona w koszu była na wagę złota, miało to szczególne znaczenie.

Fot. Patryk Przyborowski / Czarni to Wy

Mecz wciąż był wyrównanym pojedynkiem, ale to Śląsk było o krok z przodu i utrzymywał 7-9 punktową przewagę. Przełomowym momentem spotkania była akcja na cztery minuty przed końcem meczu, przy stanie 71:66 dla Śląska. Pod presją czasu Trice desperacko i całkowicie niecelnie rzucił z 10 metrów za trzy punkty i nikt z drużyny gospodarzy nie zebrał piłki. Nieomal bezpańską złapał Aleksander Dziewa i zdobył łatwe punkty. Czarnych dopadło zwątpienie. W odpowiedzi nie zdobyli punktów w trzech kolejnych akcjach. W tej końcówce proste błędy solidarnie popełniali podkoszowi Mikołaj Witliński i Kalif Young. Popełnione przez nich faule były niepotrzebne, nieprzemyślane i wynikały z zupełnej dezorientacji oraz braku koncentracji. Obaj zeszli z boiska z pięć przewinień.

Po drugiej stronie był bardziej opanowany, spokojniejszy Śląsk, głoównie w osobach Kantera i Dziewy. Kanter spędził na boisku 40 minut, a Dziewie, mimo że zupełnie nie szło w ataku, trzymany był na boisku, czym odwdzięczył się kilkoma fenomenalnymi akcjami w obronie. Trener Urlep konsekwentnie ryzykował trzymając na boisku obu podkoszowych i wygrał, bo to ich akcje przechyliły szalę na rzecz gości.

Kibice w Słupsku czekali na przebudzenie Marka Klassena, któremu nie szło od pierwszych minut, ale takie sytuacje już mu się zdarzały. Tym razem przebudzenie w ogóle nie nastąpiło, a bez dobrej gry Kanadyjczyka choćby przez część spotkania, szanse na wygraną Czarnych dramatycznie stopniały. Były za to straty, złe decyzje rzutowe i zaledwie jedna asysta w całym meczu. Niewiarygodne.

GRAMY DO KOŃCA

Uczucie zawodu i rozczarowania po takim meczu, i takiej serii być musi. Wymknęła się o włos historyczna szansa awansu do wielkiego finału. Trudno jednak mieć pretensje do zespołu Czarnych, i nawet nie ma za bardzo o co. Seria ze Śląskiem Wrocław zapamiętana zostanie na długo i ma już swoje miejsce w historii. Zawodnicy i trener zrobili wszystko by awansować, i w gruncie rzeczy nie zabrakło do tego zbyt dużo. Rywal był po prostu nieco lepszy w decydujących momentach. W kilku akcjach. Mecze półfinałowe ze Śląskiem i tak były kontynuacją znakomitego sezonu w wykonaniu słupskiej drużyny. Jego zwieńczeniem będzie walka o brązowy medal z Anwilem Włocławek. W meczach, w których kolejnych emocji z pewnością nie zabraknie.

Grupa Sierleccy Czarni Słupsk – WKS Śląsk Wrocław 71:81 kwarty: 18-28, 23-18, 12-18, 18-19

Czarni: Garrett 28(5×3), Lewis 11, Klassen 3(1), Beech 16 (3) Witliński 2 oraz Musiał 5(1), , Young 1, Słupiński 2, Jankowski 3(1)
Śląsk: Trice 14(2), Kanter 20(1), Ramljak 13(2), Dziewa 14, Justice 9(1) oraz Kolenda 2(2), Tomczak 2, D. Trice 7(1).

Krzysztof Nałęcz

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj