Biegli z zakresu telekomunikacji nie rozstrzygnęli, czy oskarżony o brutalne zabójstwo w Słupsku wrócił na miejsce zbrodni.
– Możemy stwierdzić tylko tyle, że telefon przez kilka dni znajdował się w obrębie kilkuset metrów – w tym jednym zadaniu można streścić kilkugodzinną rozprawę w Sądzie Okręgowym w Słupsku w sprawie zabójstwa z kwietnia 2020 roku. Słupszczanin Leszek Ł. zamordował kuzyna, zadając mu 240 ciosów nożem i widelcem.
Dziś w Sądzie Okręgowym w Słupsku przesłuchiwany był ekspert od telefonii komórkowej. Sąd chciał ustalić, czy Leszek Ł. po zabójstwie wrócił do mieszkania swojego kuzyna, w którym doszło do morderstwa. Powód? Dla wymiaru sprawiedliwości wydawało się to ważne, aby móc ustalić, czy oskarżony w chwili popełnienia przestępstwa był poczytalny i czy zacierał po sobie ślady. Wcześniejsze opinie trzech biegłych psychiatrów były tak rozbieżne, że nie rozstrzygnęły tej kwestii. Pomóc miały dane z sieci operatora telefonii komórkowej dotyczące łączenia się komórki z poszczególnymi antenami w mieście.
– W związku z tym, że sprawa dotyczy wydarzenia z 2020 roku, to mamy okrojone dane – wyjaśniał poproszony o dokonanie ekspertyzy pracownik sieci komórkowej. – W dniach od 7 do 11 kwietnia 2020 roku zanotowaliśmy 19 połączeń (telefonicznych, SMS oraz nagrań na pocztę głosową), z czego najczęściej telefon łączył się z nadajnikiem przy dworcu PKP, a także tym przy ulicy Banacha, dwa razy przy Kopernika i raz z nadajnikiem przy Jana Pawła II. To wszystko pozwala mi na stwierdzenie, że w czasie odbierania i nawiązywania połączeń oskarżony znajdował się w okolicach ulic Kołłątaja, Wojska Polskiego, Wileńskiej, dworca PKP – tłumaczył pracownik.
Problem jednak w tym, że dane od operatora nie wskazują jednoznacznie, czy Leszek Ł. zostawił telefon w domu i wyszedł, czy sam również został w domu i nie wracał na miejsce zbrodni, czy też chodził po ulicach tej części miasta, zacierając ślady. Nadajniki bowiem używane są wymiennie i łączenie z konkretną stacją zależy od wielu czynników, chociażby jakości przesyłu danych, stanu baterii czy barier architektonicznych. Wszystkie stacje były w stanie swobodnie obsłużyć obszar kilkuset metrów. Przy czym te kilkaset metrów zawiera wszystkie istotne dla sprawy adresy, czyli ulicę Sobieskiego, gdzie doszło do zabójstwa, ulicę Wileńską, gdzie mieszkał oskarżony i ulicę Konopnickiej, gdzie wyrzucono zakrwawione ubrania.
Drugim ze świadków przesłuchiwanych dziś w sądzie był policjant, który prowadził czynności procesowe, między innymi oględziny miejsca zdarzenia, spotkania z oskarżonym (wtedy jeszcze z podejrzanym), a także analizę połączeń oskarżonego. Mężczyzna wykorzystywał ogólnodostępne oprogramowanie dla służb mundurowych, używane do dochodzeń kryminalistycznych. Jednak i on stanowczo stwierdził, że taka analiza nie jest jednoznacznym dowodem, a wszystko zależy od okoliczności. Jako przykład podał sytuację, kiedy dojdzie do wypadku na drodze, a sprawca ucieknie z miejsca zdarzenia. Jeśli podejrzany mówi, że nie jechał daną drogą, a stacja zarejestrowała obecność jego telefonu w okolicy, to można zakładać, że podejrzany prawdopodobnie kłamie. Jednak działa to tylko w przypadku, kiedy mówimy o sporych odległościach. Jeśli do zdarzenia dochodzi w obszarze zabudowanym, gdzie stacji bazowych sieci komórkowych (tzw. BTS) jest dużo, to wtedy taka analiza jest niedokładna, bo telefon łączy się z wieloma stacjami wymiennie.
Podczas przesłuchań świadków padło wiele nowych dla sądu danych, dlatego prowadząca sprawę sędzia Agnieszka Niklas-Bibik zarządziła przerwę w rozprawie i wyznaczyła kolejny termin spotkania na 15 lutego.
Leszek Ł. jest aresztowany od kwietnia 2020 roku. Za zamordowanie kuzyna grozi mu dożywocie.
Kinga Siwiec/ol