Po rozczarowującej porażce w Toruniu zespół Mantasa Cesnauskisa wygrał w Sopocie z faworyzowanym Treflem 90-81. Dla kibiców ważniejsze chyba od zwycięstwa jest to, że drużyna wydarła ten sukces, walcząc przez 40 minut.
Początek nie nastrajał optymistycznie. Czarni pierwsze punkty zdobyli rzutami za trzy dopiero po ponad czterech minutach gry. Jednak potem mecz był wyrównany, a druga kwarta pokazała, że słupszczanie mają szansę wywieźć z Sopotu zwycięstwo. Czarni schodzili po drugiej kwarcie mając przewagę 9 punktów.
Słupszczanie trafiali trudne rzuty za trzy punkty. Zarówno Mike Caffey, jak i Bartosz Jankowski niemal nie zawodzili – Jankowski dodatkowo był najlepszym zbierającym w zespole pozbawionym Pawła Leończyka z powodu kontuzji łydki. To, co na pewno powinno cieszyć, to zaangażowanie zespołu w defensywie i ważny czynnik w tym arcytrudnym nie tylko taktycznie, ale i mentalnie po porażce w Toruniu meczu. Każdy zawodnik, który wszedł na parkiet, dał dobry impuls zespołowi. Można mieć oczywiście pretensje o niektóre akcje w obronie, ale drużyna zostawiła na parkiecie w Ergo Arenie tyle potu, że można by nim napełnić aquapark w Sopocie.
Cesnauskis nie zawahał się nawet grać chwilami bez centra, by zwiększyć nacisk w obronie i spróbować zagrać z kontry albo poszukać przechwytów. Jankowski, Michalak, Wójcik, Teague, Kohs, Szymkiewicz, Griciunas i Caffey dali kibicom Czarnych nadzieję. Ten zespół może grać jeszcze lepiej, bo 13 asyst to wynik dopuszczalny, ale na pewno niesatysfakcjonujący dla trenera Cesnauskisa.
Przemek Woś/ar