„Żółte Tygrysy” to najtrwalszy pomnik komunistycznej propagandy – bo nie da się go zburzyć. Jednocześnie jest to często jedno z najprzyjemniejszych wspomnień wychowanych w PRL-u.
„Żółte Tygrysy” wychowały całe pokolenia historyków – niewielka książeczka z kolorową okładką i nieraz egzotycznymi historiami z czasów II wojny światowej. Wychodziły od 1957 aż do 1990 roku i z jednej strony zaszczepiały pasję do militariów, a z drugiej zakrzywiony obraz historii.
Jak dziś postrzegać „Żółte Tygrysy” – o tym w weekend podczas swojego wykładu w słupskim Białym Spichlerzu opowiadał historyk dr Marcin Prusak. O to pytał go również Paweł Domański.
– „Żółte Tygrysy” były wydawane przez ministerstwo obrony narodowej, więc pokazywały zakrzywiony obraz rzeczywistości. Wychodziły numery dotyczące Powstania Warszawskiego, w których ani razu nie pojawiała się Armia Krajowa – określana przez propagandę jako „bandy”. Mimo wszystko, dla wielu dzisiejszych historyków to właśnie „Żółte Tygrysy” były pierwszymi książkami historycznymi w życiu. Może dlatego ludzie podchodzą do nich z pewną nostalgią. Dla badaczy okresu PRL te wydawnictwa to ważny element – tak wyglądała wtedy propaganda, a nasiąkały nią dzieci od dziesiątego roku życia – mówił dr Marcin Prusak.
Archiwalne wydania „Żółtych Tygrysów” zyskały wartość kolekcjonerską. Na aukcjach internetowych komplet tego periodyku można kupić za niemal 3 tysiące złotych.
Paweł Domański/aKa