Mieszkańcy Nowego Portu skarżą się na chaos krajobrazowy w centrum dzielnicy, pomimo rozpoczętego już kilka lat temu procesu modernizacji. Przykładem jest plac Księdza Prałata Jana Gustkowicza, który wygląda dosłownie jak wydzieranka, stworzona przez dziecko w przedszkolu. Budynki są wręcz „poprzecinane”, a każdy element jest jakby wyjęty z innego świata – jeden wyremontowany, czysty i schludny, drugi szary, brudny, z odpadającym tynkiem.
Przypomnijmy, Nowy Port został objęty w latach 2017–2023 drugim etapem rewitalizacji. Na tę chwilę zakończyły się prace przy remontach elewacji pierwszych budynków. Mowa o kamienicy przy Strajku Dokerów 19, Wilków Morskich 5, Na Zaspę 34C i 34D oraz Wolności 17. Trwa też modernizacja jednej z kamienic przy ul. Wolności 12, zabytkowej kamienicy na Rybołowców 8, a także na podwórkach przy Strajku Dokerów 17A, 18A i 19A. Łącznie prace toczą się na i przy 10 miejskich budynkach.
Trwa też przebudowa dróg i infrastruktury podziemnej ulic Góreckiego, Strajku Dokerów i Wilków Morskich. W trakcie pierwszego i drugiego etapu rewitalizacji wyremontowano przedszkola i szkoły, stworzono place zabaw, boiska wielofunkcyjne oraz wybudowano dwupoziomowy pawilon, przeznaczony na laboratoria i pracownie, które będą dostępne dla uczniów Zespołu Szkół Morskich w Gdańsku.
GDZIE JEST PORZĄDEK?
Mimo wszystko, pytając mieszkańców o opinię na temat tego, jak odnawiana jest dzielnica, nierzadko wspominają o wizualnym chaosie. Nie wystarczy bowiem liczyć na to, że najważniejsze punkty Nowego Portu, odnowione w ramach programu rewitalizacji, „zrobią robotę”. Zaangażować się też muszą właściciele pozostałych nieruchomości. A z tym, jak widać, jest problem.
Kamienice w wielu przypadkach są wyremontowane do połowy lub fragmentarycznie, podczas gdy pozostałe części budynku wciąż straszą. Elewacje sprawiają wrażenie „powklejanych” lub ułożonych z wydzieranki. Nic do siebie nie pasuje. Zapytaliśmy mieszkańców, jakie widzą rozwiązania tej sytuacji. Część z nich zaproponowała uchwałę wewnątrzdzielnicową lub wewnątrzwspólnotową, która uporządkowałaby ten „bałagan”.
– Czekałam 30 lat na rewitalizację Nowego Portu. Kiedyś bardzo mi się podobał. Widzę, że coś się powoli dzieje , ale to jest za mało. Efekt byłby fajny, jeżeliby to wszystko zrobić od razu z głową. Wtedy mieszkalibyśmy w pięknej dzielnicy. Ale widzi pan, tu wyremontują kawałek, później tutaj jest niewyremontowane, wygląda to okropnie – mówi jedna z mieszkanek.
– Myślę, że remont powinien obejmować całokształt, wtedy wszystko wyglądałoby ładniej i bardziej spójne – zauważa druga. – Pasowałaby jakaś uchwała, żeby to było kompleksowo, po kolei robione i to z sensem. Lokatorzy wykupili mieszkania i część udziałów mają właśnie lokatorzy, część udziałów ma miasto i teraz ciężko się po prostu dogadać – dodaje kolejna.
SYTUACJA JEST SKOMPLIKOWANA
Skontaktowaliśmy się z zarządcą niektórych wyrywkowo remontowanych nieruchomości. Dowiedzieliśmy się, że poszczególne części budynków należą do różnych wspólnot, a niejednokrotnie nawet w tej samej klatce, jedna część mieszkań należy do osób prywatnych, z kolei druga do miasta, przez co trudno o jednogłośną decyzje w sprawie remontu.
Mieczysław Woziński z firmy Wizan, zajmującej się profesjonalnym zarządzaniem i administrowaniem nieruchomościami, odpowiedzialnej za niektóre budynki, dotknięte niepełną rewitalizacją, objaśnił, że problem jest znacznie bardziej złożony, niż się wydaje.
– Wspólnoty muszą sobie ustalać swoje budżety, swoje stawki remontowe. Jedne wspólnoty podjęły takie decyzje, podniosły sobie stawki remontowe, wzięły kredyty i zrealizowały prace, natomiast inne nie dały rady dojść do porozumienia lub dojście do konsensusu zajmuje im znacznie więcej czasu – tłumaczy zarządca. – Można wprowadzić coś takiego, jak uchwały wewnętrzne, ale co z tego, że sobie ktoś podejmie decyzje, że chce zrobić elewację, jeżeli nie podejmie żadnych kroków finansowych. Trzeba do tego po pierwsze zlecić projekt, który należy uzgodnić z konserwatorem, z urzędem miejskim. To jest kwestia roku-dwóch. I dopiero potem realizacja. Wszystko jest do zrobienia, ale decyzję musi podjąć właściciel – tłumaczy.
„TŁUMACZENIA SĄ ŚMIESZNE”
Nie zgadza się z tym Łukasz Hamadyk, przewodniczący zarządu dzielnicy Nowy Port, odpowiedzialny między innymi za projekt rewitalizacji, w tym instalację fontanny na placu Gustkowicza.
– Wypowiedzi pana Wozińskiego są śmieszne, jest to obraz bezradności. To oni, jako zarząd powinni doprowadzić do integracji między mieszkańcami a właścicielem. Ludzie nie muszą w ogóle wiedzieć, jak to wszystko działa od strony technicznej, to nie są postanowienia miasta. My, jako Rada Dzielnicy Nowy Port, z pewnością możemy pomóc w tej sprawie, ale to powinno wyjść ze strony zarządu i wspólnoty, zwłaszcza teraz, gdy na rewitalizację przekazane zostały środki unijne – wyjaśnia Hamadyk.
Plac Gustkowicza to miejsce w Nowym Porcie, które łączy w sobie stare, przedwojenne i wyrywkowo odświeżone kamienice ze słynnym, będącym symbolem PRL-u nowoporciańskim falowcem. W dzielnicy jest mnóstwo zabytków, a cała ta mieszkalno-portowa część Gdańska ma niezwykle bogatą historię. Dostrzegli to urzędnicy, doprowadzając kilka lat temu do realizacji programu rewitalizującego dzielnicę. Możliwe, że w sprawie odnowy kamienic również dojdzie do porozumienia, szczególnie teraz, gdy pojawiła się możliwości skorzystania z funduszy unijnych. Dzięki temu wszyscy ci, którzy pamiętają czasy świetności Nowego Portu będą mogli spać spokojnie.
Karol Przyborowicz