„Tu może przyjść każdy”. Anna Rębas na wigilii przygotowanej przez fundację „Zupa na Monciaku”

(fot. Radio Gdańsk/Anna Rębas)

Aleksandra Kamińska z Fundacji „Zupa na Monciaku” już 19 grudnia na naszej antenie zapraszała do pomocy i do stołu wszystkich chętnych, którzy chcieliby spotkać się z potrzebującymi. Jej rozmowę z Anną Rębas można odsłuchać tutaj, a ta tak poruszyła naszą reporterkę, że sama postanowiła odwiedzić ul. Bohaterów Monte Cassinow Sopocie w wigilijny wieczór. Przeczytajcie jej relację.

Aleksandra Kamińska podkreślała wiele razy, że chodzi o pobycie z tymi ludźmi, postanie przy stoliku i podzielenie się opłatkiem. Zaznaczała, że jedzenie jest na drugim miejscu i mówiła to z taką żarliwością, że postanowiłam pojawić się 24 grudnia na Monciaku i zawieźć coś od siebie.

Mnie podczas takich spotkań zawsze brakuje dobrej herbaty – takiej parzonej od serca, w dobrze trzymającym termosie, z cukrem, cytryną, goździkami i odrobiną cynamonu.

Taki dwulitrowy termos był zawsze pod ręką w moim domu. Herbata czarna, liściasta i mocna. Cukier i cytryna. Gwiazdka anyżu i cynamon – taką jaką ja lubię, dziś chcę zaparzyć innym. Przydały się też jednorazowe kubeczki i pudełko ptasiego mleczka. Opłatek natomiast postanowiłam zastąpić chlebem i połamać się nim podczas życzeń.

CIEKAWOŚĆ DZIENNIKARSKA

Gdy podchodziłam pod kościół garnizonowy w Sopocie, zobaczyłam kilku fotoreporterów strzelających zdjęcia. Na szczęście nie było kamery i mikrofonów.

Niestety, im więcej za mną takich „wigilii”, dostrzegam w tym delikatny nietakt, taka ciekawość dziennikarska, z której dla tych ludzi niewiele wynika. W swojej dawnej rzetelności dziennikarskiej widzę jednak jakiś zgrzyt. Nie wiem, jak to nazwać, ale są miejsca, które nie lubią kamer i obiektywów. A może się mylę?

Dziś po 30 latach pracy reporterskiej zastanawiam się, czy zawsze musimy być tam z obiektywem czy mikrofonem. To pytanie pojawiło się niedawno, kiedyś nie dostrzegałam tych dylematów. To było normalne, żeby pokazać tych, którzy pomagają. Jak to jednak zrobić, by nie pokazywać tych, którzy pomocy bardzo potrzebują? Nie wiem.

W pracy dziennikarzy, którzy pojawiają się na takich spotkaniach wigilijnych, wśród osób samotnych, ubogich czy bezdomnych, liczy się obraz lub dobry dźwięk. Najlepiej też jakaś „mocna” historia, która w święta będzie dobrym „obrazkiem” wpisującym się w nastrój Bożego Narodzenia.

ZAWSZE NA MONCIAKU

W tym miejscu wigilijne spotkania odbywają się od siedmiu lat. Kolację wigilijną – pyszną i ciepłą, bo jadłam też razem z nimi – przygotowała oczywiście fundacja „Zupa na Monciaku”, dzięki pomocy sponsorów i ludzi dobrej woli.

Na Monciaku, przy kościele św. Jerzego, punktualnie o godz. 15:00 pojawił się spory tłum tych, którzy przyszli tu głodni – i ciepłego posiłku i spotkania. Tych, którzy chcieli spotkać kapłana i przyjaciela, w osobie księdza Krzysztofa Niedałtowskiego, rektora z kościoła św. Jana. Ten duchowny ustawił się po drugiej stronie, razem z wolontariuszami nakładał bigos, pierogi i barszcz. Zobaczyłam go od razu, gdy pojawiłam się w tej dość długiej kolejce.

Ksiądz miał wśród tych osób sporo znajomych. Znali się po imieniu. Podchodzili do niego bez tremy, bez zbędnego namysłu, czy wypada podejść. Tam było widać pulsującą życzliwość i takie wspólne dźwiganie tego niełatwego losu. Ksiądz Krzysztof jest mistrzem słowa, tym razem jednak nikt nie wymagał od niego przemowy. On po prostu podawał ręce i słuchał. Zjadł kawałek chleba, napił się barszczu. Był jednym z nich i z nimi. To wystarczyło.

„ETYKIETA SAMOTNOŚCI”

Stanęłam z ludźmi w kolejce. Zaczęłam słuchać ich historii. Wielu przekonywało, że oni tylko „na chwilę”, że zaraz starsza pani jedzie na wigilię do syna, a pan po siedemdziesiątce czeka na kogoś z rodziny i tylko trochę po ten barszcz postoją.

Ludzie wymyślają różne historie, by pozbyć się etykiety „samotności”. Nikt w tej kolejce nie był ani samotny, ani bezdomny, ani biedny. Jednak przyszli. W jakim celu? Jak łatwo można uwierzyć w swoje opowieści.

– Jak trudno wyjść do ludzi, by nie być samemu – powiedziała mi energiczna starsza pani pakująca do kieszeni trzy mandarynki i kawałek ciasta.

PRZY STOLE NIE ZABRAKŁO MIESZKAŃCÓW UKRAINY

Bez problemu kubek z herbatą przyjęła ode mnie 73-letnia Nadia z Charkowa. Mieszka z córką i wnuczką w centrum dla uchodźców w Sopocie przy ul. Kościuszki. Wszystkie trzy panie stanęły razem ze mną przy stoliku. Nadia poprosiła o herbatę, dziewczyny nie chciały. Wzięły jedzenie od księdza Krzysztofa.

Nadia co chwilę dziękuję za pomoc, której udzielają im Polacy i co chwilę płacze. Podchodzi do niej Ola Kamińska, przytula, stoją przez chwilę bez ruchu. Pytam o to, czy mogę robić zdjęcia. Przytakują. Robią zdjęcie także ze mną. Pęka początkowa obawa, że nie wypada, że może nie życzą sobie, nie chcą fotografowania.

Nadia przekonuje mnie, że dzięki pomocy fundacji „Zupa na Monciaku” jej dzisiejsza „wigilia” wygląda tak jak w domu. Tylko że jej dom w Charkowie już nie istnieje. Zburzyli go Rosjanie. Tu łzy już płyną ciurkiem.

Co się mówi podczas takich zwierzeń? Jak pocieszać? Nalewam herbaty, pokazuję pudełko ptasiego mleczka. Pytam, czy ma ochotę na słodkie czekoladki. Pojawia się iskra radości.  Choć wiem, że zaraz zgaśnie Nadia bierze pudełko.

Wcisnęłam im na deser to pudełko ptasiego mleczka. Ale potem zrobiło mi się głupio. Jedno pudełko, gdy komuś zburzono dom. Nie wiem, jak to poukładać w głowie.

Nalewam kolejny kubeczek herbaty. Tym razem inna dziewczyna z Ukrainy pyta, czy może się napić. Ma kilkanaście lat. Mieszka w tym samym centrum gdzie Nadia. Jest chora, cierpi. Mówi do siebie, uważnie patrzy. Ogląda się co chwila za siebie. Dość łapczywie je, dobiera jeszcze chleb, który leży na stoliku.

W tym samym czasie przyszło małżeństwo z posiłkiem zapakowanym w słoiki. Postawili ciepłą jeszcze zupę przed „moimi” Ukrainkami. Pięknie opakowany słoiczek. Bliskość i konkretność. Człowiek pomaga człowiekowi. Tak po prostu, by nie jeść w samotności. Przyszli tutaj, postawili zupę, chwilę porozmawiali z Ukrainkami. Panie podziękowały.

W tym samym czasie podeszła do nas Ola Kamińska. Napiła się z nami mocnej herbaty. Tak, to ta Ola, dla której nie ma rzeczy niemożliwych, jeśli chodzi o przygotowanie kolejnej wigilijnej kolacji na Monciaku. Kiedy wszystko takie drogie i nikomu się nie przelewa, ubrana w jasny, ciepły sweter i płaszcz przypomina ziemskiego anioła. Ktoś chwyta ją za rękę. Ktoś ją całuje. Płacze i dziękuje.

WIGILIA TO NIE TYLKO ZUPA

Zupa jest tylko w tygodniu. Od święta jest piękny, kilkudaniowy, wigilijny obiad. Są pierogi, barszcz, bigos, ciasto, pierniczki, mandarynki – smaczne, świeże, ciepłe. Próbuję wszystkiego. Bigos bym troszkę bardziej dosoliła, ale pan po lewej mówi, że sól szkodzi, Zatem zjadam bez niej.

Ola zna się prawie z każdym uczestnikiem tego spotkania po imieniu. Zorganizowała też wolontariuszy, którzy grali i śpiewali podczas tego spotkania kolędy.

W kolejce po dania byli i tacy, którzy zmagają się – i to widać – z wieloma problemami i nałogami. Ich historie to oddzielne książki.  Nikt nie owija w bawełnę. Ci, którzy sami nabroili w życiu, nie ukrywają tego. Mówią, że zawinił alkohol, ale takich jest niewielu. Były też osoby starsze, które przyszły tu same, zjeść i wziąć coś do domu – to pragnienie starszej pani. Pakowała drżącymi rękami do skromnych reklamówek danie, które jutro – w pierwszy dzień świąt – odgrzeje w domu na obiad. Myślę jednak, że u niej obiad, śniadanie czy kolacja to jeden posiłek. Starsza pani próbuje zapakować coś do wózka na kółkach, ten się przewraca i wypada z niego drewniana laska.

Proponuję pomoc, staruszka odmawia. Pozwala tylko przytrzymać swoją laskę. Woreczek z jedzeniem pakuje sama. Wielki wózek i malutkie zawiniątko, które ląduje na samym dnie. Proporcja taka iście „wigilijna”.

WIGILIA DLA WSZYSTKICH

Tu może przyjść każdy, to wigilia dla wszystkich. Nie ma prawdziwego Bożego Narodzenia bez ubogich, a to jest dla kich konkretna pomoc.

Tak jak konkretne było narodzenie Jezusa, tak konkretna jest ta pomoc, oferowana w ciepłych garnkach. Tu potrzebujący nie dostali tylko dobrych postanowień. Dostali rzeczy tak im potrzebne. Ciepłą zupę i miłość.

Bóg nie chce mówienia o pomocy i pozoru. Chce konkretów.

Anna Rębas /aKa

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj