Śmierć wokalisty Linkin Park to kolejne w tym roku samobójstwo muzyka. Z czym zmagają się artyści?

Rok 2017 jest dopiero na półmetku, a muzyczny świat stracił w krótkim czasie dwóch wspaniałych artystów. W maju życie odebrał sobie Chris Cornell, wokalista Soundgarden, jeden z ważniejszych rockowych głosów przełomu lat 80. i 90. W czwartek, akurat w rocznicę urodzin Cornella, śladami wokalisty Soundgarden poszedł jego przyjaciel, wokalista grupy Linkin Park, Chester Bennington. Obaj cierpieli na depresję. Dlaczego muzycy decydują się na tak drastyczne kroki?

18 maja tego roku, zaledwie kilka godzin po zagraniu koncertu z Soundgarden w Detroit, życie odebrał sobie wokalista pochodzącej ze Seattle grupy – Chris Cornell. Muzyk, po latach zmagania się z depresją, powiesił się. Miał niespełna 53 lata. Na jego pogrzebie utwór „Hallelujah” z repertuaru Leonarda Cohena śpiewał Chester Bennington, dwanaście lat młodszy wokalista grupy Linkin Park. Obaj artyści przyjaźnili się ze sobą. W czwartek 20 lipca, w rocznicę urodzin Cornella, Bennington targnął się na życie. Jeszcze 15 czerwca razem z zespołem wystąpił w Krakowie. Śmierć muzyków poruszyła fanów rocka na całym świecie. Zespoły obu zmarłych wokalistów odwołały swoje tegoroczne trasy koncertowe.

DLACZEGO ARTYŚCI POPEŁNIAJĄ SAMOBÓJSTWA

Temat samobójstw popełnianych przez muzyków to nie nowość. Życie odbierali sobie zarówno raperzy, rockmani, heavymetalowcy, jak i twórcy muzyki klasycznej. Często powodowała nimi depresja, która dotyka coraz więcej osób. W ostatnich latach w ten tragiczny sposób odszedł m.in. Keith Emerson, który zastrzelił się w zeszłym roku. Klawiszowiec legendarnego prog-rockowego tria Emerson, Lake and Palmer cierpiał na chorobę zwyrodnieniową prawej ręki, co częściowo uniemożliwiało mu grę na klawiszach. W ten sam sposób na początku tego roku odebrał sobie życie Butch Trucks, perkusista blues-rockowego The Allmann Brothers Band. Głośnym echem odbiła się również śmierć Scotta Weilanda, wokalisty zespołów Stone Temple Pilots (w którym w 2013 na krótki czas zastąpił go właśnie zmarły w czwartek Bennington) i Velvet Revolver, który pod koniec 2015 roku zmarł po przedawkowaniu m.in. kokainy i substancji psychoaktywnych.

Fanów muzyki zastanawia, dlaczego ludzie uwielbiani przez miliony osób na całym świecie, prowadzący dostatnie, ciekawe życie, decydują się na taki krok. Jak się okazuje, pieniądze, popularność i występy przed tysiącami widzów nie zawsze dają poczucie spełnienia. Przyjrzyjmy się przypadkowi zmarłego w czwartek wokalisty Linkin Park.

TRAUMA Z DZIECIŃSTWA

Chester Bennington przez dużą część życia był uzależniony od alkoholu i narkotyków. Podłożem jego problemów ze zdrowiem było molestowanie seksualne, którego sprawcą był jeden ze znajomych rodziny. Co ciekawe, ojciec późniejszego wokalisty Linkin Park był policjantem tropiącym nadużycia seksualne wobec nieletnich. Nie mogąc poradzić sobie z emocjami, Chester uciekł w uzależnienia. Miał bardzo słabe zdrowie. Kilkanaście lat temu musiał przerwać pracę nad teledyskiem w Czechach, żeby poddać się operacji w Ameryce. Gdy dołączył do Linkin Park, mógł przełożyć swoje myśli na teksty piosenek, z których niejednokrotnie wyrażał ból egzystencji. Nowego znaczenia mogą nabrać teksty wydanego przed dwoma miesiącami albumu „One More Light”, w których padają zwroty, takie jak (w wolnym tłumaczeniu) „Nikt nie może mi pomóc” („Nobody Can Save Me”) czy „To nie tak, że dokonuję wyboru/By mój umysł był w bezładzie” („It’s not like I make the choice/To let my mind stay so f****** messy”). Album nie spotkał się z powszechnym uznaniem.

Zespół od blisko dekady dokonał znaczących zmian w swojej muzycznej stylistyce. Wydany w 2007 roku trzeci album pt. „Minutes To Midnight” był nieco lżejszy od dwóch pierwszych albumów (zatytułowanych „Hybrid Theory” i „Meteora”), którymi muzycy zdobyli światową popularność i osiągnęli największy sukces komercyjny spośród zespołów wykonujących nu-metal. Debiutancki „Hybrid Theory” w samych tylko Stanach Zjednoczonych sprzedał się w wielomilionowym nakładzie, stając się najlepiej sprzedającym się debiutem płytowym na świecie od 2000 roku. Wraz z każdą kolejną płytą zespół łagodził swoje brzmienie. Elektronika wzięła górę nad „żywymi” instrumentami i elementami typowymi dla rocka. Dla wielu fanów zmiany były problematyczne. 19 maja tego roku ukazał się siódmy album amerykańskiej grupy, pt. „One More Light”, na którym próżno szukać ciężaru znanego z takich utworów jak „In The End” czy „Faint” (sztandarowych dla wczesnego okresu działalności zespołu). Płyta brzmi bardzo popowo. Dominują na niej delikatne, czyste dźwięki niemające za wiele wspólnego z muzyką metalową.

„MÓWIENIE, ŻE SIĘ SPRZEDALIŚMY TO WYMÓWKA”

W krytyce albumu zgodni byli zarówno fani jak i recenzenci. Wielu zarzucało muzykom skok na kasę, co w przypadku tak dobrze zarabiającej grupy jest niezbyt trafny zarzutem. Zespół konsekwentnie odpierał krytykę. – Zdaję sobie sprawę z tego, że może powstać jakiś sprzeciw wśród fanów. Jesteśmy w pełni świadomi tego, że to może być szokujące dla niektórych lub nawet dla wszystkich. Wiemy również, że niektórzy z was powiedzą „Co się stało mojemu zespołowi?” – mówił przed kilkoma miesiącami Bennington w wywiadzie dla magazynu Rock Sound, jeszcze przed wydaniem „One More Light”.

Wokalista bardzo źle znosił krytykę ze strony fanów i recenzentów. – Mówienie, że w ten sposób się sprzedaliśmy, to tylko wasza wymówka, żeby powiedzieć, że nie podoba wam się ta płyta – mówił już po premierze albumu w rozmowie z brytyjskim magazynem Kerrang. – Kiedy atakujesz nas osobiście, jako ludzi, lepiej siedź cicho, bo mogę mieć na ten temat własne odczucia, a przez większość czasu moje odczucia są takie, że mam ochotę was zabić.

WEDŁUG BADAŃ PONAD POŁOWA MUZYKÓW MA DEPRESJĘ

Help Musicians UK, brytyjska organizacja zajmująca się pomaganiem muzykom, po przebadaniu w 2015 roku 552 artystów (wykonujących różne odmiany muzyki, grających łącznie na 44 różnych instrumentach) wykazała, że 60 proc. z nich zmaga się z depresją. Rok później opublikowano wyniki kolejnego badania o nazwie „Can Music Make You Sick? Music and Drepression” (z ang. „Czy muzyka może sprawić, że zachorujesz? Muzyka i depresja”). Był to sondaż przeprowadzony na 2211 osobach związanych z branżą muzyczną (również na menedżerach i producentach muzycznych). Badanie dowiodło, że prawdopodobieństwo zachorowania na depresję jest 3 razy większe u ludzi z branży niż u pozostałych ludzi. 71 proc. respondentów przyznało, że miewało napady paniki czy lęku. Z kolei 65 proc. przebadanych osób cierpiało na depresję.

Badania wykazały, że 84 proc. osób pracujących w branży muzycznej skarży się na godziny pracy niesprzyjające kontaktom międzyludzkim, czego powodem są wieczorne występy czy częste podróżowanie. Wydawać by się mogło, że ciągłe podróżowanie jest jednym z ciekawszych aspektów zawodu muzyka. Jednak ciągła zmiana otoczenia i przemieszczanie się są kłopotliwe dla 71 proc. muzyków. Zarobki i możliwość utraty pracy to problem ok. 80 proc.

KŁOPOTY ZE ZDROWIEM

Prawie 1/5 respondentów przyznała, że przed wejściem na scenę zjada ich trema i zmagają się z zaburzeniami lękowymi. Prawie połowa przebadanych ma przeciążone ścięgna i mięśnie oraz bóle mięśniowo-szkieletowe, co w przypadku muzyków heavymetalowych (jak np. Tom Araya, frontman grupy Slayer) kończyło się niejednokrotnie na stole operacyjnym. Podobna liczba badanych ma uszkodzony słuch, czego jednym z nowszych przykładów może być Brian Johnson, wieloletni wokalista AC/DC, który rok temu opuścił zespół właśnie ze względu na problemy ze słuchem (na koncertach zastąpił go Axl Rose z Guns N’Roses). Niełatwo mają kobiety, którym trudniej pogodzić życie rodzinne z pracą muzyka niż kolegom po fachu – grające panie często skarżą się na przedmiotowe traktowanie i molestowanie seksualne.

Spełnienie artystyczne, wyższy standard życia czy uwielbienie fanów nie zawsze wystarczają. Na pozór szczęśliwi muzycy często udają przed bliskimi oraz przed całym światem, że czują się dobrze. To jednak maski.

Dwa dni po śmierci wokalisty zespół Linkin Park udostępnił na swoim profilu społecznościowym na Facebooku stronę internetową chester.linkinpark.com, na której widać kondolencje fanów, którzy swoje posty oznaczają hashtagiem #RIPChester, jednak głównym jej punktem, który góruje nad wpisami, jest informacja o pomocy dla osób, które myślą o samobójstwie. Trzeba bowiem pamiętać, że nieleczona depresja może prowadzić do śmierci.

Rafał Mrowicki
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj