Fatalna kolejka trójmiejskich drużyn w ekstraklasie – Arka przegrała z Pogonią Szczecin 0:3 (0:1). Żółto-niebiescy po trzech indywidualnych błędach stracili więcej bramek niż w pięciu poprzednich spotkaniach łącznie. Gdynianie potwierdzili również, że obecnie ich największym problemem jest brak pomysłu na strzelanie goli. Pogoń przed meczem w Gdyni mogła mieć uzasadnione obawy. Dwa gole stracone w pięciu meczach – tak wyglądał bilans Arki. Leszek Ojrzyński stworzył najlepszą, obok Zagłębia Lubin, defensywę w lidze. Szczecinianie przyjechali więc zdobyć żółto-niebieską fortecę, ale ostatecznie nie musieli jej nawet szturmować. Gospodarze otworzyli drzwi i zaprosili rywali do środka.
DOBRA GRA I INDYWIDUALNE BŁĘDY
SAMOBÓJ, KARNY I KONIEC MECZU
Po przerwie to drużyna Leszka Ojrzyńskiego wyglądała lepiej – grała zdyscyplinowanie, budowała ataki pozycyjne i mądrze wracała do obrony. Na swoją połowę biegł również Mateusz Szwoch po tym, jak źle wykonał rzut wolny, ale próbując powstrzymać kontratak gości tak niefortunnie trafił w piłkę, że skierował ją do własnej bramki. Siedem minut później „Portowcy” właściwie rozstrzygnęli losy meczu. Kamil Drygas ograł w polu karnym Szwocha, a ratujący sytuację wślizgiem Adam Danch sprokurował kolejny rzut karny. Tym razem do piłki podszedł Adam Frączczak i ustalił wynik na 3:0.
ZAWIODŁA OBRONA, ATAK ZNÓW NIE POMÓGŁ
Tak naprawdę trudno ocenić, czy to Pogoń zagrała tak dobrze i mądrze, czy to Arka miała tak pechowy dzień. Gdynianie po raz pierwszy w tym sezonie stracili w lidze więcej niż jedną bramkę, ale każdy gol był konsekwencją indywidualnych błędów. Żółto-niebiescy potwierdzili jednak, że nie mają ani wypracowanych schematów, ani dobrze przygotowanych stałych fragmentów gry i brakuje im kreatywności, której potrzeba, by zdobyć bramkę grając z nieźle zorganizowanym w obronie zespołem. Widać, że do dobrej formy wraca Szwoch, który znów popisał się świetnym prostopadłym podaniem, tym razem do Jazvicia, ale od tego zawodnika można wymagać więcej niż jednego przebłysku na mecz. Trochę chaosu na boisko wniósł również Rafał Siemaszko, ale on znów wszedł z ławki rezerwowych i dostał zaledwie trzydzieści minut gry.