Arka zremisowała z Cracovią 1:1 (0:0) po spotkaniu, które piłkarze najczęściej nazywają „meczem walki”. Gdynianie utrzymywali się przy piłce, ale nie potrafili tego wykorzystać, krakowianie dobrze grali bez piłki i byli zdeterminowani przy polu karnym rywala. O całym meczu jednak wszyscy powinni jak najszybciej zapomnieć. Mecz w Gdyni był idealnym argumentem dla wszystkich krytyków poziomu polskiej ekstraklasy. Niewiele było dobrej piłki nożnej w Gdyni. W pierwszej połowie nie było jej prawie wcale. Nie pomagały próby zdobycia gola przez Arkę, które choć liczne, to nie stanowiły praktycznie żadnego zagrożenia dla ramki strzeżonej przez Grzegorza Sandomierskiego. Jeszcze gorzej wyglądała gra Cracovii, która przez czterdzieści pięć minut stworzyła jedną niezłą akcję – z dystansu uderzył Javi Hernandez, piłkę odbił Pavels Steinbors, ale na szczęście dla gdynian, dobijać bał się Adam Deja i obrońcy zażegnali niebezpieczeństwo. Gwizdek kończący pierwszą część meczu przyniósł obserwatorom sporą ulgę.
NALEPA ZROBIŁ RÓŻNICĘ
Niewiele zmieniło się po przerwie – znów Arka próbowała atakować, ale mało kreatywny był środek pola złożony z Michała Nalepy, Yannicka Kakoko i Dawida Sołdeckiego, a przestraszeni goście skupiali się na przeszkadzaniu rywalom. W końcu jednak różnicę zrobił jeden z najlepszych piłkarzy żółto-niebieskich w tym sezonie – Nalepa. Najpierw ambitnie walczył o piłkę i zdobył rzut rożny, chwilę później idealnie dośrodkował na głowę Adama Marciniaka, który niepilnowany bez problemów pokonał Sandomierskiego.
CRACOVIA LEPSZA W ZAPASACH
Stracona bramka obudziła Cracovię i sprawiła, że oglądanie meczu mogło zacząć sprawiać przyjemność. Podrażnione „Pasy” rzuciły się do ataku, ale że brakowało im jakości piłkarskiej, to postawiły na inną dyscyplinę sportu. W zapasach w polu karnym lepszy od Sołdeckiego okazał się Michał Helik i z pozycji leżącej trafił do siatki obok bezradnego Steinborsa. Gole otworzyły spotkanie, ale wciąż mało było grania w piłkę, a więcej ostrych fauli i wybijania futbolówki. Pomogły ofensywne zmiany w Arce, bo Marcus da Silva, Mateusz Szwoch i Luka Zarandia wnieśli kreatywność, szybkość i świeżość. Żaden z nich nie potrafił jednak dać drużynie impulsu do konkretnych działań pod bramką gości. Brakowało celnych strzałów, dokładnych podań i dośrodkowań, a krótki zryw w doliczonym czasie gry nie przyniósł efektów.
JAK NAJSZYBCIEJ ZAPOMNIEĆ
Gdyby nie pojedyncze błędy w defensywie – najpierw przy kryciu Marciniaka, potem przy upilnowaniu Helika – mecz zakończyłby się bezbramkowym remisem i byłby mocnym kandydatem do najgorszego spotkania w sezonie. Żadna z drużyn nie potrafiła wykorzystać słabości rywala, brakowało jakości na boisku, a więcej niż dobrych akcji było niebezpiecznych fauli. Arka znów nie przegrała (czwarty raz z rzędu), Cracovia w końcu przerwała passę porażek i choć teoretycznie obie drużyny mogłyby być zadowolone, to po tym meczu zadowolony nie może być nikt.