I tylko żeby nie było za pięknie… Złudne karty po stronie Lechii przed meczem z „Pasami”

Nie ma gorszego momentu na rozgrywanie tego spotkania. Okoliczności wydają się bowiem… idealne. Przedostatnia w tabeli Cracovia, Lechia na fali wznoszącej, zwycięska. Tyle, że najgorzej byłoby teraz stracić czujność, uwierzyć że mecz sam się wygra.

W Gdańsku uspokoiło się. Derbowe zwycięstwo po walce, plus pokaźna, efektowna i choćby przez chwilę nie podlegająca dyskusji dominacja nad Wisłą Płock, pozwoliły złapać trochę oddechu i zelżeć złości kibiców.

STARA, DOBRA LECHIA

Przede wszystkim spotkanie z Nafciarzami, przynajmniej fragmentami, przypomniało wreszcie Lechię z lepszych momentów zeszłego sezonu. Taką walczącą, dominującą, szybszą o dwa tempa od ligowych przeciętniaków. Taką wreszcie, jaka miała sprostać oczekiwaniom, budżetowi i potencjałowi kadrowemu jakimi dysponuje.

I jest coś, co w tym wszystkim martwi najbardziej. Wrażenie. Ono jest naprawdę złudne. Cracovia, która do tej pory wygrała tylko trzy ligowe spotkania, dwa z nich zwyciężyła w ostatnich pięciu meczach. Zresztą w międzyczasie zdążyła także kolejnych trzech meczów nie przegrać, a to oznacza, że w ostatnich sześciu kolejkach… poległa tylko raz. Potafiła pokonać silne Zagłębie na wyjeździe, by później ulec słabeuszowi z Gliwic. Pomieszanie z poplątaniem.

DZIWNY MECZ Z WISŁĄ

A Lechia? Wyłapała największy łomot w dziejach Energa Areny, by potem zwycięsko zakończyć prestiżowe derby no i gładko wygrać dziwny mecz. Dziwny, bo trochę ustawiony przez błędy Seweryna Kiełpina. Dlatego tym bardziej trzeba być czujnym. W lidze w której słabeusz tłucze faworyta, a potentat zajmuje miejsce w ogonach tabeli, zwycięstwo Pasów, to nie science-fiction, tylko realny scenariusz. Niech ostatnie dwa spotkania nie zamażą gdańskiego kryzysu, a determinacja każe dalej piąć się po to, co w Gdańsku miało być oczywistością – grupę mistrzowską.

OPADAJĄ Z SIŁ, MOŻE SĄ ZDEKONCENTROWANI?

„Pasy” uwielbiają tracić punkty w ostatnich minutach spotkań. Stało się tak w meczach z Jagiellonią, Śląskiem, Wisłą Płock, Wisłą Kraków, Lechem, Sandecją i Termalicą. Doprawdy pokaźna książeczka. Gdyby przeliczyć je na miejsce w tabeli, dziś podopieczni Probierza sadowiliby się gdzieś pomiędzy Jagiellonią a Koroną Kielce. W dodatku krakowska drużyna lepiej punktuje na wyjeździe niż na własnym podwórku, co dodatkowo stawia Lechię przed krótkim, acz stanowczym „musisz”. A ono jak wiemy nie sprzyja. Probierzowi lepiej pracuje się, gdy presja zdejmowana jest z jego piłkarzy. To stary ligowy lis – tak próbował wywalczyć mistrzostwo z Jagiellonią i tak spróbuje odebrać rozpędzonej Lechii punkty.

ARGUMENTY PO GDAŃSKIEJ STRONIE

Ale gdańszczanie mają wszystkie argumenty po swojej stronie. Środek pola: Deja, Drewniak przeciwko Krasiciowi, Sławczewowi i odradzającemu się Łukasikowi. Komentarz zbędny. Napad: Piątek vs Paixao, czyli niemal dwukrotnie więcej goli Portugalczyka, nawet bramkarze – Sandomierski to jednak półka niżej od Kuciaka. Jak bardzo byśmy nie chcieli zdjąć z Lechii ciężaru faworyta, tak trzeba jasno powiedzieć: Wygranie tego spotkania, będzie testem, który odpowie, czy Lechia wyszła z kryzysu i powalczy o to, co deklarowała przed sezonem, czy też dwa zwycięstwa były tylko chwilowym wychyleniem od szarej przeciętności. 

 

Paweł Kątnik

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj