Drążek sterowy to przerobiona rączka od chodzika. Podstawy pedałów powstały z elementów kosiarki, a popychacz steru wysokości z kijka do nart dziecięcych. Wszystko działa.
Jak-1b z Otomina jest niemal gotowy do startu. Nie poleci, ale będzie mógł kołować, spełniając wieloletnie marzenia swojego konstruktora. Już je spełnił.
TROCHĘ INNA PRACA W OGRÓDKU
Budowa repliki pierwszej maszyny z rodziny słynnych sowieckich myśliwców zajęła Janowi Markiewiczowi 11 lat. Zaczynał tę nietypową pracę w ogródku na otomińskim jeziorkiem na niedługo przed przejściem na emeryturę. Symboliczne zakończenie budowy ogłosił w dniu swoich 74. urodzin. Pod koniec maja jednomiejscowy dolnopłat konstrukcji mieszanej wyruszy w drogę na lotnisko w Pruszczu Gdańskim. Te pierwsze kilometry pokona na kołach kilkumetrowej przyczepy samochodowej, która po modyfikacjach wprowadzonych przez konstruktora z Otomina znacząco różni się od wersji produkowanej seryjnie.
– Aeroklub Gdański przygotował już dla Jaka miejsce w hangarze. Ale nie chcemy, żeby samolot stał pod dachem. 9 i 10 czerwca pruszczanie będą świętować dni miasta. Gospodarze dwudniowej imprezy zapraszają nas z Jakiem na stadion – wyjawia pan Jan Markiewicz.
CAŁE SERCE WŁOŻYŁ W MASZYNĘ
Maszyna jeszcze nie opuściła fabryki (czytaj: długiego na ponad siedem metrów baraku warsztatowego na działce ogrodniczej), a już wzbudza duże zainteresowanie miłośników historii. Po Jaka zgłosiła się jedna z pomorskich grup rekonstrukcyjnych. Chce go mieć na planie inscenizacji, której miejscem będzie lotnisko w Gdyni Babich Dołach. Ale to dopiero w sierpniu.
Sąsiedzi pana Jana mówią, że jego dzieło powinno się nazywać Jan-1. Włożył w tę maszynę całe swoje serce. I dużo wspomnień. Ale to najprawdziwszy Jak, tylko trochę mniejszy od oryginału. – Do skali 1:1 brakuje metra i 20 centymetrów. Musiałem go trochę zmniejszyć, bo pełnowymiarowy statek nie zmieściłby się w warsztacie. Replika ma 6,5 metra długości. Od ogona do kołpaka. Rozpiętość skrzydeł wynosi 8 metrów. Przednia część kadłuba to blacha aluminiowa, a reszta to sklejka, trójka. W oryginalnej konstrukcji na odcinku od kabiny do ogona było poszycie z płótna. To drogi materiał. Znalazłem tańsze rozwiązanie. Zresztą późniejsze Jaki też były pokryte sklejką – wspomina Jan Markiewicz.
BO NA SPITFIRE’A NIE BYŁO PIENIĘDZY
Na myśliwce Jakowlewa produkowane w ZSRR seryjnie od 1940 roku napatrzył się w dzieciństwie. Do Gdańska przyjechał z rodzicami jako 16-letni młodzieniec z terenów Podlasia zajętych po wojnie przez Sowietów. Urodził się we wsi pod Szczuczynem, 60 kilometrów od Grodna.
– 1,5 kilometra od naszego domu było lotnisko, na którym stacjonowały samoloty typu Jak. Latały jeszcze przez co najmniej kilka lat po zakończeniu wojny. Naoglądałem się tam tego. Widok tych samolotów zapadł mi w pamięć. Wystrugałem sobie nawet takiego Jaka z drewna. To był mój pierwszy model. W 1958 roku przenieśliśmy się do Gdańska. Dwa lata później skończyłem kurs szybowcowy w Aeroklubie Gdańskim, który działał wtedy przy lotnisku we Wrzeszczu. Zacząłem budować samoloty z „Małego Modelarza”. Potem było wojsko i zamiast do góry poszedłem pod wodę. Przez trzy lata służyłem na okrętach ratowniczych w Gdyni jako nurek. Zatrudniłem się w Petrobalticu. Byłem w radiogeodezji, a później przez 11 lat prowadziłem pojazdy podwodne. W ostatnich latach pracy zawodowej skończyłem kurs paralotniarski. Z synem polataliśmy trochę. Przed emeryturą wróciły myśli o Jaku. Zacząłem zbierać literaturę na temat „jedynki”. Plany samolotu znalazłem w modelarskich zeszytach Wydawnictwa Haliński. Rosjanie odtajnili Jaka-1b bodaj na początku lat 90. Jeśli idzie o przekroje, wyposażenie i materiały, to książka „Первый Як” była niezastąpionym źródłem wiedzy. Kupiłem ją na Allegro w 2010 roku. Jak to moje wspomnienia, ale to także prosta konstrukcja, wykonana z łatwo dostępnych materiałów. Na Spitfire’a nie byłoby mnie stać – opowiada Jan Markiewicz.
Budował replikę w wolnych chwilach. Wpadał do warsztatu na godzinkę, czasem na dwie godziny dziennie. – Tu nic nie odbywało się kosztem życia rodzinnego. Mam fantastyczną żonę, ale starałem się nie nadużywać jej wyrozumiałości. Dlatego trwało to aż 11 lat – dodaje pan Jan.
DWA POWAŻNE WYDATKI
Z budżetem domowym też nie było źle. Na liście wydatków znalazły się dwie poważniejsze pozycje: 34-konny silnik do motolotni – Yamaha 340 (Jak-1 z lat 40. miał pod pokrywą 1110-1200 koni) i dwa śmigła kompozytowe wykonane na zamówienie przez Zbigniewa Piotrowskiego z Limanowej, jednego z największych polskich ekspertów w tej dziedzinie. Reszta to sklejka, blacha, rury PCV i trochę ciekawostek.
– Wydechy zrobiłem z rur od volkswagena. Popychacz steru wysokości to kijek do nart dziecięcych. Podstawa pedałów powstała z elementów starej kosiarki, drążek sterowy z rączki chodzika, a przekładnia steru z najzwyklejszej zębatki rowerowej. To wszystko działa. Elektrykę wykonałem samodzielnie. Niektóre wskaźniki są oryginalnego Jaka. Przykrywka skrzynki elektrycznej widoczna z lewej strony kabiny pochodzi ze szturmowego samolotu Ił-2 zestrzelonego nad Gdańskiem w 1945 roku – opisuje swoje dzieło Jan Markiewicz.
Na jego brązowo-beżowej maszynie widnieje czerwona gwiazda i biało-czerwona szachownica. Na jakach z takim podwójnym oznakowaniem latali piloci 1. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego Warszawa sformowanego w sierpniu 1943 roku niedaleko Riazania. Do 1946 roku Jak-1 był ich podstawowym samolotem myśliwskim.
Agencja KFP/mili