W nocy z soboty na niedzielę, na terenie Portu Lotniczego w Gdańsku-Rębiechowie odbył się pięciokilometrowy bieg Skywayrun. Pierwsza edycja wśród pomorskich biegaczy wywołała ogromne zainteresowanie udziałem w zawodach innych, niż wszystkie. Efektem tego było to, że styczniowe zapisy zakończyły się po kilkunastu godzinach od momentu ich rozpoczęcia.
Nocny klimat, płaska trasa i chęć uczestnictwa w niepowtarzalnej imprezie, pobudzała biegowe zmysły wielu miłośników truchtania. Szczęśliwców, którzy w oka mgnieniu zdążyli się załapać na listę startową było aż dwa tysiące, jednak chętnych było zdecydowanie więcej.
Ogółem bieg Skywayrun Gdańsk Airport ukończyło około 1700 biegaczek i biegaczy. Zapewne kolejna edycja będzie cieszyła się jeszcze większym powodzeniem, więc niewykluczone, że organizatorzy zwiększą limit startujących.
A jak wyglądała impreza z perspektywy uczestników? Poniżej kilku z nich opowiedziało nam o swoich ważnieniach z inauguracyjnego biegania po gdańskim pasie startowym.
W Skywayrun wystartowałam z tego samego powodu co większość uczestników, czyli przemówiła do mojej wyobraźni wizja nocnego biegu po oświetlonym, prostym, długim, płaskim odcinku trasy. To było jak spełnienie biegowych marzeń o poruszaniu się z prędkością światła. Przeczuwałam, że udział w tych zawodach będzie czymś nieznanym, świeżym.
Jeszcze przed zapisami pytałam na moim fanpejdżu (Nóżka się kręci) innych biegaczy: czy sądzicie, że to nowy kierunek organizacji biegów? Nowy trend? Czy teraz będziemy blokować ludziom lotniska, a nie ulice miast? Otrzymywałam wiele pozytywnych odpowiedzi. W toku dyskusji pojawiały się też argumenty „przeciw” takiej formule biegu, ale na fali entuzjazmu nie zatrzymywałam się przy nich zbyt długo. Czas na tą refleksję przyszedł dopiero teraz, po zawodach.
Jako, że z natury jestem optymistką, zacznę od pozytywów imprezy – pobiłam swój rekord życiowy i pierwszy raz w życiu złamałam symboliczne 20 minut w biegu na 5 km. Wskoczyłam też na podium jako druga kobieta w swojej kategorii wiekowej. Z tej perspektywy Skywayrun to dla mnie wspaniałe ukoronowanie wielomiesięcznych ciężkich treningów.
Jednocześnie mam poczucie, że ten bieg bardzo dużo kosztował mnie psychicznie. Źle zniosłam długie oczekiwanie na start, zarówno bezpośrednio po odprawie, jak i przed startem, już na płycie lotniska. Teoretycznie wiedziałam, że mogą zdarzyć się opóźnienia. Ba! Nawet cały bieg mógłby być przecież nagle odwołany, jeśli zadecydowałyby o tym względy bezpieczeństwa. Jednak czym innym jest teoretyzowanie nad regulaminem w domu, czym innym – czekanie 40 minut w samym stroju sportowym, bez możliwości napicia się czy choćby skorzystania z toalet.
Podczas samego biegu miałam wrażenie chaosu. Trasa nie była oznakowana, reflektory bardziej mnie rozpraszały niż pozwalały zobaczyć coś w ciemnościach. Ze zdziwieniem mijałam te, które zostały rozstawione po prostu na drodze – trzeba było je zręcznie omijać. Nie widziałam też na trasie służb medycznych, choć… ufam, że w tych ciemnościach czuwały i potrafiłyby mi szybko pomóc w razie potrzeby. Wypuszczenie biegaczy w ciemność, zaopatrzonych np. w święcące w ciemnościach bransoletki, latarki czy koszulki, mogłoby dać niezwykłe efekty wizualne. Zdjęcie – naziemne czy z lotu ptaka – mogłoby przykuć oko i uwagę tak wybrednego dzisiaj odbiorcy mediów społecznościowych.
Czy polecałabym innym biegaczom udział w Skywayrun?… I tak, i nie. Być może to duże uproszczenie, ale w swoim środowisku wyraźnie zauważam dwie grupy biegaczy. Jedna – biega, druga – trenuje bieganie. Ta pierwsza traktuje tą aktywność i udział w zawodach jako doskonałą formę zabawy oraz relaksu. Nie dba o ostateczny wynik, liczy się dla niej udział w wyjątkowym wydarzeniu.
Druga grupa stawia na rywalizację, pobijanie własnych rekordów i po prostu mocne ściganie. I raczej nie są to zawody dla tej drugiej grupy. Niestety specyfika przygotowań do biegu „na rekord” polega m.in. na precyzyjnym określeniu w dniu startu czasu na posiłki, nawodnienie, rozgrzewkę i inne okołostartowe czynności. Sytuacja taka, jaka miała miejsce w Gdańsku – gdy czekamy już po rozgrzewce kilkadziesiąt minut – nie tylko demotywuje i męczy, ale może wręcz popsuć całe miesiące przygotowań.
Oczywiście jest to bieg „na żywym organizmie” i należy to zaakceptować. Z całego serca polecam Skywayrun biegaczom, którzy chcą biec towarzysko, w tempie konwersacyjnym, dla przygody i poczucia wspólnoty, w niecodziennej atmosferze. Wspaniale było widzieć osoby poprzebierane w różne ciekawe stroje, roześmiane i szczęśliwe. Dal wszystkich tych, ambitnie marzących o nowych „życiówkach” na lotnisku ostrzegam – łatwo nie będzie.
Jako, że formuła tego biegu ma niesamowity potencjał. Skupiłabym się na możliwościach wykorzystania tego specyficznego miejsca i nocnej pory do celów charytatywnych, do manifestowania różnych idei i akcji. W efekcie udział w takim biegu niósłby ze sobą dodatkową wartość. W końcu nie zawsze trzeba biec dla cyfr, wyniku czy nagrody. Czasem można zrobić coś dobrego niejako „przy okazji”.
Pomysł na bieg w tak ciekawej lokalizacji zachęcił mnie bardzo do startu. Poza tym w mojej firmie była wielka
mobilizacja, żeby w tym biegu wystartować. Sam bieg po płycie lotniska był ciekawym przeżyciem. Trasa wręcz idealna, płaska, bez wiatru. Niestety było trochę ciemno podczas biegu, ale to już urok pasa startowego.
Jeśli ktoś lubi zawody, w których startuje wielu biegaczy, to śmiało polecam. Jednak dla wielbicieli imprez kameralnych warto jednak poszukać czegoś innego. Generalnie podczas imprezy był brak jasnych komunikatów od strony organizatora. Było spóźnienie, które łatwo zrozumieć – w końcu siła wyższa, ale później biegacze nie otrzymali już żadnych informacji, dotyczącej rozpoczęcia biegu.
W sumie spędziłem 4 godziny na lotnisku, żeby pobiegać około 20 minut. Organizatorzy powinni podczas następnej edycji pomyśleć jak zoptymalizować czas oczekiwania na bieg.
Lubię biegi niestandardowe, a ten na pewno do takich się zaliczał. To jedyna okazja, żeby pobiegać po pasie startowym lotniska. Liczyłam też, że uda się na tej trasie zrobić dobry wynik. Bieg i organizacja super.
Świetną atmosferę czuć już było od samego wejścia na lotnisko – obsługa bardzo pomocna, celnicy uśmiechnięci. Trochę długi czas oczekiwania na start, ale widać było ogromne zaangażowanie organizatorów, którzy robili wszystko, aby zapewnić komfortowe warunki.
Wszystkim miłośnikom biegania, którzy chcą przeżyć niezapomnianą przygodę oraz tym, którzy szukają szybkiej trasy na 5 km, gorąco polecam udział w Skywayrun.
Wystartowałam w tym biegu, ponieważ był nietypowy, inny niż wszystkie. Raczej nie ma się okazji startu na pasie lotniska i to na dodatek w nocy. Ponadto właśnie nocna pora, zachęciła mnie bardzo do udziału w Skywayrun. Czuje się wtedy bardziej klimat tego miejsca – pełno światełek, zresztą nocne biegi zawsze mnie bardziej zachęcają.
Sama trasa biegu jest idealna na bicie życiówek. Oznakowana bardzo dobrze – było dużo reflektorów, odblasków, więc wszystko było dokładnie widać. Mimo sporej liczby osób, nie było tłoku zaraz po starcie, bo pas był szeroki – co jest dużym plusem, gdyż zawsze na biegach masowych jest z tym problem.
Jedynym minusem był czas oczekiwania, ale to jest to zrozumiałe, ponieważ bieg organizowany był na „żywym” lotnisku. Jednak na początku miało być to tylko 10 minut opóźnienia ze względu na lądowanie samolotu i zgodnie z tym komunikatem zostaliśmy wpuszczeni na pas o 1:10. Po czym się okazało, że będzie większe opóźnienie ze względu na jeszcze inny samolot. Marzliśmy na dworze mniej więcej pół godziny, bo bieg rozpoczął się dopiero o 1:40. Mimo wszystko, większych zastrzeżeń do samej organizacji zawodów nie mam.
Generalnie polecam udział w Skywayrun, gdyż jest idealnym biegiem do sprawdzenia się na dystansie 5 km i do pobicia własnego rekordu życiowego. Jest również świetną okazją do spędzenia czasu ze znajomymi – szczególnie jeśli chodzi o czekanie przed samym biegiem. Dwie godziny przed startem odbywała się odprawa, która wiąże się z ciągłym siedzeniem na lotnisku, na szczęście było sporo organizowanych atrakcji w ramach imprezy.
Do wystartowania w tym biegu zachęciło mnie oczywiście nietypowe miejsce, niedostępne dla większości osób na co dzień. Dodatkowymi atutami były też płaska trasa i nocna pora, w czasie której jest zdecydowanie chłodniej. Miało to dodatkowo wpłynąć na uzyskanie lepszego czasu na mecie.
Cała impreza okazała się fajna, ale bez „fajerwerków”. Było kilka niedogodności, takich jak konieczność przybycia kilka godzin przed biegiem czy opóźniony start. Ale podszedłem do tego ze zrozumieniem. Tak to już bywa na lotnisku i organizator nie miał na to wpływu. Na uwagę zasługuje też, kipiący energią, „pan Mewa”.
Na pewno powinna w kolejnej edycji poprawić się lepsza komunikacja z zawodnikami. Rozumiem, ze trzeba przygotować trasę, ale wolę gorzką prawdę, niż powtarzanie przez 30 minut, że już za chwilę start. Nie jestem też przekonany do pomysłu powiększenia limitu uczestników do 5 tysięcy osób, ale możliwie, że organizatorzy mają na to jakiś pomysł.
Tak więc jeśli lubicie biegać w nietypowych miejscach, to Skywayrun jest jak najbardziej godny polecenia. Trzeba jednak pamiętać, że to raczej ciekawe wydarzenie sportowe, niż zawody w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Trudno tutaj przeprowadzić standardową rozgrzewkę, bo wszystko może się opóźnić, przez co przed startem niektórzy mogą trochę zgłodnieć.
W Skywayrun chciałem wystartować, gdyż była to niezła okazja, żeby pobiegać po lotnisku – zwłaszcza, że trasa jest płaska jak stół. Bieg bardzo mi się podobał. Nawierzchnia na lotnisku była idealna jak zresztą pogoda.
Były opóźnienia, które się zdarzają, co jest normą na lotnisku. Trzeba więc było dłużej poczekać, ale i tak cieszę się, że wystartowałem oraz mogłem powalczyć o nowy rekord życiowy.
W swoim przypadku poprawiłem życiówkę o jakieś 10 lub 12 sekund, uzyskując 17 minut i 55 sekund – dlatego jestem bardzo zadowolony z imprezy. Osobiście polecam każdemu spróbować wystartować w zawodach na gdańskim lotnisku.
Maciej Gach