Angola, rok 1975. Wojna domowa pomiędzy komunistami a kapitalistami, dzieci biegają z kałasznikowami, od śmierci dzieli tylko jedno słowo, a w samym środku tego chaosu jest on, polski reporter, Ryszard Kapuściński. „Jeszcze dzień życia” to jednak film, w którym świetna historia wcale nie jest najważniejsza…
Raul de la Fuente (Kanaki Films) i Damian Nenow (Platige Image) stworzyli dynamiczną historię polskiego reportera, który zachowuje się jak stereotypowy Amerykanin. Jest przebojowy, pali papierosy, zawsze wie co powiedzieć – po prostu jest cool. Kapuścińskiemu jednak nie wystarczy być cool. Jego reporterska dusza mocno naciska, by ruszyć na linię frontu, gdzie czeka „jego misja”.
Twórcy postanowili opisać polityczny konflikt w dość nieoczywisty (przynajmniej w Polsce) sposób. Kapuściński jako reporter z komunistycznego kraju, tam również rozpoczyna przygodę od komunistycznej frakcji. To właśnie jego przyjaciele są pokazani w lepszym świetle, jako bojownicy o wolność i lepszą przyszłość. Wszystko to w niezwykle urodziwej otoczce audiowizualnej. Może otoczka to złe słowo, bo animacja w rzeczywistości odgrywa tutaj główną rolę. W momentach, gdy przenosimy się niejako do środka głowy Kapuścińskiego, co ukazują obrazki bardziej oderwane od rzeczywistości, oglądamy prawdziwe show w cudownych kolorach. Duże ukłony w kierunku studia Platige Images, które po raz kolejny pokazuje, że zatrudnienie ich do animacji jest niemal równoznaczne z sukcesem.
Sama historia również jest wciągająca, chociaż przez dość krótki czas filmu – 80 minut – trochę ślizga się po wierzchu. I w tym miejscu na ratunek przychodzą wypowiedzi ludzi, którzy tę historię, wraz z Kapuścińskim, przeżyli. Wydaje mi się, że to też trochę mrugnięcie okiem do fanów literatury reportażysty. Wiele osób zarzucało mu nadmierne koloryzowanie historii, czasem wręcz kłamanie. A ci ludzie potwierdzają niezwykłe opisy Kapuścińskiego, dosłownie wskazując palcem: „na tej drodze znaleźliśmy mnóstwo trupów”…
Dziennikarskie dylematy, dobra historia, duża dynamika, ujmujący dubbing (m.in. Bołądź i Dorociński) i przede wszystkim doskonale połączona muzyka z animacją – choćby tylko dla niej warto wybrać się na seans.
Ocena ogólna: 8/10
Wiktor Miliszewski