Nie wystarczyło osłabienie Wisły Płock po czerwonej kartce dla Grzegorza Kuświka. Nie pomogło zdziesiątkowanie rywala po ostatnim meczu z Cracovią. Lechia zaledwie remisuje z Wisłą Płock 1:1, mimo że przez pół godziny grała w przewadze.
Rywala, który dziewięcioma zawodnikami pokonuje rewelację ligi, należy się obawiać. Sztab szkoleniowy Lechii zachodził w głowę, czy Wisła Płock – wcześniej w lidze punktująca sporadycznie – trafiła w poprzedniej kolejce z jednorazową formą, czy też wyniki prezentowane w meczach z potentatami (minimalne porażki z Legią i Jagiellonią) przekuła wreszcie na dobrą grę i stabilną formę.
Odpowiedź leży gdzieś pośrodku, między obniżką formy gdańskiego lidera a dobrą passą drużyny z Mazowsza. Wisła Płock postawiła się Lechii na tyle skutecznie, że w ostatnich pięciu minutach spotkania, po przetrzymaniu naporu biało-zielonych, sama mogła zadać decydujący cios. Gdyby tylko fatalnie nie spudłował Stevanović, goście wracaliby do Płocka z trzema punktami.
Fot. Radio Gdańsk / Jacek Klejment
STRATA BRAMKI I GRA W PRZEWADZE
Ale po kolei. Piotr Stokowiec postanowił nie kalkulować. Wystawił od początku ofensywnie usposobioną jedenastkę z Paixao, Sobiechem i Michalakiem ustawionymi w jednej linii. I o ile gdańszczanie prowadzili grę, to jednak w pierwszej połowie imponowały głównie szybkie kontrataki wyprowadzane przez drużynę gości.
Co się odwlecze, to nie uciecze – to przysłowie doskonale sprawdzało się w poniedziałek w wykonaniu Wisły Płock. Wzorem meczu z Cracovią cierpliwie czekała ona na swoje okazje, a Lechia prosiła się o stratę bramki. W 52. minucie Lechia tę bramkę straciła. Spóźnieni zawodnicy lidera Błażej Augustyn i Daniel Łukasik tylko podziwiali jak wychodzący w górę Alan Uryga, kieruje głową piłkę do siatki gospodarzy.
Płocczanie mimo prowadzenia, postanowili nieco skomplikować sobie sytuację. Ich maksymą jest: im trudniej, tym lepiej. W meczu z Cracovią czerwone kartki ujrzeli Dźwigała i Stefańczyk, a w spotkaniu z Lechią do szatni przedwcześnie udał się były zawodnik Lechii Grzegorz Kuświk. Można gdybać, co by się stało, gdyby do końca grali w pełnym składzie. Na szczęście dla Artura Sobiecha, w przeciętnym w jego wykonaniu meczu, udało mu się wywalczyć rzut karny zamieniony przez Flavio na wyrównującego gola.
Fot. Radio Gdańsk / Jacek Klejment
NIEOCENIONY SULO
Ile dla Lechii znaczy Lukas Haraslin? Na tyle dużo, by wprowadzać go w roli gaszącego pożar. „Sulo” przeprowadził kilka groźnych sytuacji, zdynamizował ataki drużyny i z jego obecnością na murawie udało się uratować dwa bezcenne punkty dla rywalizacji o fotel lidera Ekstraklasy. Zatrzymanie go w Gdańsku na rundę wiosenną było być może najbardziej udanym manewrem z tych poczynionych w okresie przygotowawczym. Bo sztuką jest nie tylko mądrze kupić, ale także udanie utrzymać trzon, który wspinał się na szczyty ligowego zestawienia.
FREKWENCJA RAZI W OCZY
Z punktu widzenia Lechii szkoda nie tylko wyniku, ale także mizernej frekwencji na Stadionie Energa. Pogoda przyzwoita, na murawie jedenastki lidera Ekstraklasy i nieobliczalnej drużyny z dołu tabeli, a krzesełka… zapełniły się zaledwie w liczbie nieco ponad 8,5 tys. widzów. Przy takich okolicznościach nawet poniedziałkowy termin wydaje się słabą wymówką.
W konsekwencji remisu, Lechia ma już tylko dwa punkty przewagi nad Legią Warszawa. Przy założeniu, że cel będzie maksymalistyczny i biało-zieloni do końca powalczą o Mistrzostwo Polski, dalsze wpadki nie mogą się Piotrowi Stokowcowi i jego drużynie przytrafić.
pkat/mili