W młodości musiał zmierzyć się z bólem, rezygnacją i wizją końca kariery. 22-letni koszykarz Michał Kolenda zmagał się z kontuzją zapalenia okostnej i przewlekłymi bólami piszczeli. – Pomyślałem sobie, że nic więcej nie da się zrobić, żeby zatrzymać ten uraz. Spanikowałem, bo było bardzo ciężko – mówi. Gdy wszystko jest już dobrze, wracamy do momentów powątpiewania, żmudnych rehabilitacji i niezliczonych diagnoz lekarzy.
Paweł Kątnik: Trudny sezon za Tobą, tylko trzy mecze rozegrane w sezonie, reszta opuszczona z powodu non stop powracającej kontuzji. Powiedz jak z Twoją uciążliwą okostną i jak z piszczelami, bo to jest problem, który się ciągnie od dłuższego czasu.
Michał Kolenda, Trefl Sopot: – Jestem po wnikliwych badaniach, przeprowadzonych w ostatnim czasie. Wreszcie po długim czasie mogę powiedzieć, że wszystko wygląda bardzo dobrze. Trenuję od miesiąca indywidualnie i na razie nie widać zmian w mojej kości. Doktor z którym współpracuję wyraził pozytywną opinię. Miejmy nadzieję, że problem został ostatecznie zażegnany.
Dmuchasz na zimne, bo nieraz już się wydawało, że wracasz, że będzie dobrze, a jednak ten ból cały czas doskwierał.
Po każdej przerwie był moment, że czułem się dobrze, miałem wrażenie, że kontuzja minęła. Zawsze to było około tygodnia, kiedy pracowałem w pełnym treningu i czułem się naprawdę dobrze. Ale po tygodniu… zaczynało się. Doskwierały bóle w okolicach piszczeli, dyskomfort. Odnowiło się.
Przy pierwszej przerwie nie wpadałem w panikę, postanowiłem dać sobie trochę czasu, mówiłem „może zdążę jeszcze wrócić w tym sezonie”. To było w grudniu zeszłego roku, byłem po dwóch miesiącach przerwy. Po badaniach znów wszystko było okej, dopuszczono mnie do treningu. Chcieliśmy wracać do pełni dyspozycji trochę bezpieczniej. Wchodziliśmy w trening wolniej, więcej czasu zajęło nim zacząłem trenować z drużyną. Po tygodniu pracy znowu zaczęło boleć. To ciężkie przeżycie od strony mentalnej. Pomyślałem sobie, że nic więcej nie da się zrobić, żeby zatrzymać ten uraz…
Naprawdę były w głowie takie myśli, że zakończy się Twoja przygoda z koszykówką?
Bałem się. Lekarze mówili, że po dwóch miesiącach treningów indywidualnych i pracy z fizjoterapeutą powinienem być zdrowy, a przecież tak nie było. W mojej głowie rodziły się różne myśli. Szukałem przyczyn, gdzie popełniłem błąd, jak to się działo, dlaczego nie zadziałała na mnie żadna rehabilitacja? Miesiąc różnych badań, w różnych miejscach.
… różni lekarze, różne diagnozy?
– Duży ukłon dla klubu, który zgodził się współpracować z lekarzami z zewnątrz. Jeździłem do Poznania, do Warszawy. Celem były nawet 4 miesiące przerwy od jakiejkolwiek aktywności fizycznej, by dać się zagoić kości i potem wrócić do treningów. Nie było żadnej pewności, że „to” nie wróci. Podchodziłem do przerwy po prostu jak do kolejnego zadania, które trzeba wykonać. Dziś jestem mega szczęśliwy, że się udało. Pracuję dwa razy ciężej niż wcześniej, oczywiście z głową by nadrobić to co straciłem. A straciłem dużo.
A w głowie jeszcze są takie myśli, że ta kontuzja może wrócić? Że jak znowu zaboli to nie będziesz wiedział, co masz dalej zrobić?
Mam taką rutynę po treningu. Dbam o swoje ciało: rozciąganie, rolowanie – po treningu. Wzmacnianie ciała – przed treningiem. Czasem zapominam o jakimś „głupim” rolowaniu się i wyobraź sobie, że to bardzo siedzi w głowie. Mówię: „kurczę, nie zrobiłeś tego, zaraz może wrócić kontuzja”. Nieważne, gdzie wtedy jestem, jaką czynność wykonuję. Zostawiam ją i zaczynam się rolować albo rozciągać. Może to trochę śmieszne, ale tak zostałem zaprogramowany i to pomaga. A czy bałem się, że znowu zaboli? Po prostu wierzyłem, że to nie wróci, bo zawsze bolało już po tygodniu treningów, a teraz po miesiącu ciężkiego treningu spotkałem się z doktorem i nie było zastrzeżeń.
Mówiłeś w jednym z wywiadów, że gdyby nie koszykówka, to nie wiesz co byś robił. A pojawiały się myśli, że będzie trzeba robić w życiu coś innego? Że swoje życie zawodowe skoncentrujesz na czymś innym?
Inaczej. Ja zbyt panicznie podszedłem do kontuzji, ale było mi bardzo trudno z „głową”. Ogromne podziękowania dla mojej rodziny i dziewczyny, która jest przy mnie cały czas. Potrafiła podnieść na duchu i zaopiekować się mną. A przecież przed poprzednim sezonem byłem po campie w Treviso (treningi z pracownikami NBA, prestiżowe – red.), byłem po występach w kadrze B, miałem bardzo dobre wejście w nowy sezon. Ówczesny trener Trefla Marcin Kloziński chciał dać mi dużą rolę w zespole, ale kontuzja mi nie pozwoliła…
A może przeholowałeś? Nie szukałeś w sobie błędów?
Nie będę nikogo obwiniał, to jest przede wszystkim moja wina. Miałem bardzo pracowite wakacje, w których nie odpocząłem. Mogłem przecież odpocząć, ale wolałem jeszcze zrobić coś dodatkowego w treningu. Myślałem, że przepracowanie dodatkowego okresu pozwoli osiągnąć wyższy i jeszcze wyższy poziom. Teraz wiem, jak ważny jest odpoczynek i wiem że…
…że już nie przeholujesz?
Tak. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy.
I co wtedy było w głowie? Smutek, żal, strach?
Co było? Na początku zwątpienie, niepewność. Nie wiedziałem, czego chcę, co osiągnę, czy będę w ogóle w stanie jeszcze coś osiągnąć. Bałem się, że nie zrealizuję marzeń. Kiedy kontuzja wraca po raz drugi lub trzeci, człowiek mimowolnie zastanawia się czy jest stworzony do tego sportu. Oczywiście tak jak wspomniałem wcześniej, to było w szale paniki.Wspomniałeś o marzeniach. Twój brat mówił, że marzeniem byłoby zagrać przeciwko LeBronowi Jamesowi na MŚ. Łukasz najprawdopodobniej na mistrzostwa pojedzie. A jakie Ty masz marzenia? One sięgają też tak wysoko, a może po tych kontuzjach po prostu marzeniem jest dograć cały sezon?
Wiadomo, że marzenia są ogromne. Ale nie mam określonego celu, w którym chcę się znaleźć, albo rywala z którym obsesyjnie chcę się zmierzyć. Dla mnie najważniejsza jest gra na najwyższym poziomie. Rozegranie sezonu? Są momenty, kiedy się mega nie chce, bo wchodzi rutyna i człowiekowi się po prostu nie chce. Zamierzam już tego uniknąć.A w rodzinie czuć napięcie, że Łukasz może pojechać do Chin na Mistrzostwa Świata i to może być dla niego wyjazd życia?
Nie… Traktujemy to trochę na luzie. Łukasz wie, że jest bardzo młodym zawodnikiem, a na pewno kolejka do wyjazdu na MŚ jest długa. Trzymamy kciuki za to, że pojedzie, bardzo mu kibicujemy i wiemy, że jest w stanie to zrobić. A jeśli się nie uda… Moim zdaniem brata to nie załamie, on będzie dalej pracował, udowadniając, że zasługuje.
Porozmawiajmy o Treflu z zeszłego sezonu. Co było powodem tak wielu złych decyzji, złych momentów, złego sezonu?
Przed sezonem mówiono, że jesteśmy zespołem na play-off, a nawet na 6.miejsce. Myślę, że kluczowy był moment z początku sezonu, kiedy ja i Piotrek Śmigielski doznaliśmy kontuzji. Przegraliśmy ważne mecze, zrozumieliśmy że nie tylko będzie ciężko bić się o play-offy, ale także się utrzymać. Z boku gra drużyny wyglądała dobrze na treningach. W szatni nie było złej atmosfery, chłopaki wspierali się nawzajem.
Może to kwestia zbyt szybkiego zwolnienia Marcina Klozińskiego?
Znaleźliby się ludzie, którzy tak twierdzą. Z drugiej strony znajdą się i tacy, którzy powiedzą, że Klozińskiego trzeba było zwolnić wcześniej. A ja myślę, że nie było ludzi do treningu. Robiliśmy wewnętrzną gierkę 3×3 bo nie było ludzi, a powinniśmy grać pełną piątką na piątkę. Posługiwaliśmy się chłopakami z młodzieżówki, by uzupełnić braki. Z całym szacunkiem dla chłopaków – ciężko pracowali, ale ta rywalizacja nie była taka, jaka być powinna. Trudno wtedy dobrze przygotować się do meczu. Porażki ustawiły sezon, trzeba było ratować się transferami z ryzykiem – wypali lub nie wypali. W naszym przypadku nie wypaliło i w konsekwencji przegraliśmy istotne mecze. Kiedy objął to Marcin Stefański, każdy mecz był o życie. Byłem na ostatnim spotkaniu w Koszalinie, musieliśmy wygrać i liczyć na dobry wynik w Gliwicach. Tam było ogromne napięcie, wszyscy z telefonami obserwowali, jaki jest wynik w meczu Krosna z GTK Gliwice. Na szczęście poszło po naszej myśli.
Widziałem łzy pracowników klubu, dziewczyny które w marketingu pracują płakały po przegranych meczach domowych. To był szalenie trudny okres, z Twojej perspektywy także?
Było bardzo duże ciśnienie by wygrać przynajmniej jeden mecz z drużynami z Krosna, Koszalina, Stargardu u siebie. Nie wygraliśmy żadnego z nich. Przy tak kiepskim sezonie ludzie nie są zbyt chętni, by przyjść obejrzeć mecz. Marketing wykonał niesamowitą robotę promocyjną, zachęcał kibiców do wspierania, angażowania się. Zmotywował także innych ludzi do pomagania klubowi. Nic dziwnego, że uroniły się łzy niektórych ludzi po porażkach.Włożyli w to dużo serca.
To już za nami, a przed nami wrześniowe Mistrzostwa Świata. Zagramy z Chinami, Wybrzeżem Kości Słoniowej, Wenezuelą. Grupa jest egzotyczna.
Można coś tam ugrać, tym bardziej po tym, co prezentuje nasza kadra. Wyjście z grupy jest bardzo realne.
A nie ma smutku, że nie pojedziesz na Mundial? Bo na 99-procent Ciebie tam nie będzie.
Z bratem powtarzamy, że nic się nie dzieje bez przypadku. Może to będą mistrzostwa, może jednorazowy strzał w kadrze – nie ma znaczenia. Trzeba ciężko pracować, licząc że to się kiedyś wszystko zrealizuje.
Życzyć Tobie zdrowia to trochę truizm, ale….