Niewiarygodne umiejętności, interwencje i… pech Dusana Kuciaka. Najlepszy piłkarz meczu, który strzelił samobója

Piłkarze Lecha łapali się za głowy, bo nie mogli uwierzyć w kolejne fenomenalne interwencje Dusana Kuciaka. Piłkarze Lechii raz po raz przybijali mu piątki, dziękując za uratowanie skóry. To jednak nie mogło trwać wiecznie. Po wielkim pechu bramkarza, który był bohaterem meczu, biało-zieloni przegrali w Poznaniu 0:2. Być może to pierwszy przypadek w historii, w którym najlepszy piłkarz meczu jest jednocześnie tym, który zdobył samobójczą bramkę, właściwie przesądzającą o porażce jego zespołu. Dusan Kuciak był w Poznaniu fenomenalny, absolutnie fenomenalny. Najlepszym podsumowaniem jego postawy był moment, w którym Pedro Tiba z niedowierzaniem podszedł do niego z pretensjami, że Słowak obronił uderzenie z trzech, może czterech metrów od bramki. Ale Kuciak nieprawdopodobnych parad miał więcej. „Wyjął” strzał po rzucie rożnym, kiedy piłka zmierzała w okienko bramki, odbił też futbolówkę rzucając się do tyłu, także po dośrodkowaniu i strzale głową. Ma też na koncie interwencję w stylu bramkarza w piłce ręcznej, kiedy rywal próbował zaskoczyć go płaskim strzałem. Jakim cudem więc w końcu został pokonany?

PECH ZŁAMAŁ DEFENSYWĘ

Lech w momencie zdobywania bramki miał już zapewniony rekord sezonu w liczbie oddanych strzałów. Poznaniacy bombardowali Kuciaka, a gola zdobyli po… uderzeniu niecelnym. Po strzale Modera z dystansu piłka trafiła w słupek, a następnie w plecy rzucającego się Kuciaka i wtoczyła się do bramki. Słowak nie dowierzał. Wyglądał jak człowiek, który po prostu ma dość, bo wykonał mnóstwo wzorowej pracy, a na koniec wszystko na nic, bo po prostu miał pecha.

Inna sprawa, że poza Michałem Nalepą, który nieco odciążył Kuciaka blokując część strzałów, pozostali zawodnicy nie robili zbyt wiele, żeby odciążyć defensywę. Od 50. minuty na boisku nie było Karola Fili, który wyleciał po dwóch żółtych kartkach i grająca w dziesiątkę Lechia miałą ogromne problemy z utrzymaniem się przy piłce. Właściwie tylko w okolicach 70. minuty gdańszczanie dwukrotnie zagrozili bramce Lecha. Flavio Paixao dwa razy próbował z dystansu. Raz było bardzo groźnie, przy drugiej próbie już znacznie mniej, a łączy te akcje to, że poradził sobie z obiema van der Hart.

Wcześniej jednak doszło do kolejnego skandalu. Kibice Lechii jeszcze niedawno byli niewiarygodnie wzburzeni po tym, co działo się podczas pucharowego meczu w Wejherowie. I słusznie. Tym razem jednak sami dopuścili się czegoś równie głupiego. Doskonale widać to na filmie pokazującym sytuację na trybunach. Warto tylko dodać, że mecz został przerwany na około dziesięciu minut.

LIPSKI MÓGŁ DAĆ REMIS

Nawet po straconej bramce Lechia nie ruszyła mocno do ataku. Właściwie raz pojawiła się na połowie Lecha i to mogło od razu zaowocować wyrównaniem. Patryk Lipski w duecie z Filipem Mladenoviciem ruszyli na bramkę poznaniaków, wymienili dwa podania i pomocnik uderzył, ale pół metra obok słupka. Miał na nodze piłkę, która doprowadziłaby do remisu i mogła dać Lechii punkt.

Lipski jednak nie trafił, a chwilę później trafił Filip Marchwiński. Młodziutki piłkarz Lecha z pola karnego potężnym strzałem sprawił, że Kuciak skapitulował po raz drugi. Ale Słowak przed końcowym gwizdkiem zdążył jeszcze raz popisać się interwencją. Uderzał Christian Gytkjaer i został kolejnym piłkarzem „Kolejorza”, który złapał się za głowę po niewiarygodnej interwencji bramkarza. Golkiper Lechii, który tak naprawdę strzelił samobója, a jego zespół przegrał 0:2, był zdecydowanie najlepszym piłkarzem meczu.

PUNKT BYŁBY CUDEM

Z jednej strony bardzo cieszyć może postawa Kuciaka, z drugiej – Lechia w Poznaniu nie miała wiele do powiedzenia. Lech oddał 40 strzałów (!!!), z których 12 było celnych. Lechia uderzała ośmiokrotnie, tylko dwa razy w światło bramki. Dysproporcja jest kolosalna. Byłoby cudem, gdyby gdańszczanie wywieźli z Poznania punkt, ale tak naprawdę przegrali zasłużenie.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj