W pierwszej połowie jeszcze się udało, w drugiej nie było już wątpliwości. Raków zasłużenie i trzeci raz z rzędu wygrał z Lechią

Ile razy można „oszukać przeznaczenie”? Uniknąć tego, co jest nieuniknione? Ile razy można wygrać mecz prawie nie atakując? No pewnie kilka razy można, ale takie granie prędzej czy później zawsze się zemści. I na Lechii zemściło się w meczu z Rakowem. Gdańszczanie przegrali wyraźnie i zasłużenie – 1:3. Właściwie od początku inicjatywę mieli w Gdańsku goście, którzy po pierwszej połowie mieli 59% posiadania piłki, a na bramkę Kuciaka oddali osiem strzałów. Problem gości polegał na tym, że tylko jeden był celny, a ani jeden nie był groźny. Do 48. Minuty pierwszej połowy to samo mogliśmy powiedzieć o próbach gospodarzy, ale wtedy zszokował Omran Haydary. Generalnie mecz grał mocno przeciętny, żeby nie powiedzieć słaby. I nagle w doliczonym czasie gry wpadł na połowę Rakowa po dobrym zagraniu górą Macieja Gajosa. Skrzydłowy nie miał komu podać, więc po prostu huknął z woleja na bramkę Jakuba Szumskiego. Bramkarz Rakowa ustawiony był fatalnie, uderzenie było mocne i niespodziewanie Lechia prowadziła po pierwszej połowie 1:0.

RAKÓW BYŁ LEPSZY

Niespodziewanie nie tylko dlatego, że była gorsza, ale też dlatego, że grała w osłabieniu. Michał Nalepa w 39. minucie popełnił błąd przy wybiciu piłki, tę przejął Marcin Cebula i ruszył w kierunku Dusana Kuciaka. Nalepa próbował wślizgiem ratować sytuację, ale sfaulował rywala i obejrzał czerwoną kartkę. To był typowy rozpaczliwy wślizg, tym razem się nie opłaciło. Ale Lechia po pierwszej połowie miała prowadzenie i mogła liczyć, że uda się przetrwać drugie 45 minut.

NIE PRZETRWALI NAWET MINUTY

Przetrwać udało się przerwę i niecałą minutę. Daniel Bartl, który na boisku pojawił się chwilę wcześniej, doskonale dośrodkował do Marcina Cebuli, a ten – zupełnie niepilnowany – pięknymi nożycami nie dał szans Kuciakowi. Strzał palce lizać, ale dla obrońców za kompletny brak krycia „jedynka” w szkolnej skali.

Ogólnie rzecz ujmując druga połowa to popis błędów w wykonaniu obrońców Lechii. Druga bramka w 56. minucie i to, co we własnym polu karnym zrobił Żarko Udovicić, zakrawa na piłkarski kryminał. Dośrodkowanie w pole karne, Serb zamiast wyjść do piłki czeka na nią i zostaje uprzedzony przez Vladislavsa Gutkovskisa. Łotysz uderza głową, piłka trafia jeszcze w rękę Bartosza Kopacza i ląduje w bramce. To był już bardzo duży błąd, ale dopiero trzecia bramka całkowicie skompromitowała postawę defensorów.

ROBILI, CO CHCIELI

Dośrodkowanie z prawego rogu pola karnego do Patryka Kuna. Skrzydłowy, który – umówmy się – do ligowej czołówki ma jednak bardzo daleko, technicznie zgrywa do ustawionego centralnie przed bramką Davida Tijanicia. Ten uderza z woleja, ale fantastycznie instynktownie broni Kuciak. Obrońcy Lechii dają się jednak uprzedzić Gutkovskisovi, który pakuje piłkę do siatki. 3:1, można powoli gasić światło. Lechia znów z Rakowem Częstochowa nie miała nic do powiedzenia.

TRZEBA PRZEPROWADZIĆ PRZYGOTOWANIA

Nie ma przypadku w tym, że drużyna, która zdecydowaną większość swoich ataków opiera na grze górną piłką w kierunku napastnika, jest niemal bezradna w starciu z zespołem, który ma dobrze grających w powietrzu trzech środkowych obrońców. Nie ma przypadku w tym, że nieco bardziej skuteczna i opanowana ofensywa niż ta, którą dysponuje Warta Poznań, właściwie robi, co chce w polu karnym Lechii. Przed gdańszczanami przerwa reprezentacyjna, która trafia się w idealnym momencie. Na inaugurację udało się szczęśliwie wygrać, ale bez okresu przygotowawczego daleko biało-zieloni nie zajadą. Teraz jest czas nadrobić braki i tak naprawdę zacząć od nowa.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj