Trudno sobie wyobrazić gorszy początek meczu niż ten, który z Jagiellonią zaprezentowała Lechia. Szybko stracona bramka, potem stracony piłkarz, a na koniec trzy stracone punkty. Gdańszczanie rundę wiosenną rozpoczęli beznadziejnie – od porażki 0:2. Biało-zieloni po sparingach ze słabymi rywalami mieli wokół siebie optymistyczną aurę, wydawało się, że z białostoczanami, którzy w Gdańsku nie wygrali od bardzo dawna, zagrają co najmniej jak równy z równym. Tymczasem już w trzeciej minucie nie zauważyli potężnego prawego sierpowego i padli na deski. Maciej Makuszewski ruszył swoją stroną, nie zdążył za nim Kristers Tobers, „Maki” dograł do Jesusa Imaza, a Hiszpan bez kłopotów pokonał Dusana Kuciaka. Rozpaczliwie wracający za pomocnikiem Michał Nalepa niczego nie wskórał.
Ale głównym problemem nie była stracona bramka, a fatalna gra Lechii. Conrado był kompletnie niewidoczny, co potwierdziła zmiana już po pierwszej połowie. Maciej Gajos na „10” pokazał się raz, kiedy idealnie obsłużył Flavio, ale Portugalczykowi skutecznie przeszkodził rywal i świetna akcja została zmarnowana. Omran Haydary szarpał, pokazał ambicję, ale jemu z kolei brakowało techniki w kluczowym momencie.
NIE BYŁO SZCZĘŚCIA, PRZYPAŁĘTAŁ SIĘ TEŻ PECH
Co gorsza gdańszczanie mieli też pecha. W meczu z Legią Warszawa biało-zieloni stracili Tomasza Makowskiego, którego podczas zawieszenia zastępował Jakub Kałuziński. Jemu jednak przytrafiło się to samo. W 37. minucie dostał czerwoną kartkę i choć zawieszenia na kilka kolejek raczej się nie spodziewamy, to krótkoterminowy efekt był ten sam – Lechia musiała sobie radzić w osłabieniu.
Z kolei Jagiellonia z przestrzeni na boisku korzystać potrafiła. Puljić, Imaz czy Cernych dość radośnie poczynali sobie na połowie Lechii. Kuciak miał kilkukrotnie problemy, za każdym razem jednak doświadczenie pozwalało mu zażegnać niebezpieczeństwo.
BEZRADNOŚĆ W ATAKU
W przerwie w Lechii doszło do przemeblowania. Zeszli Karol Fila i Conrado, weszli Bartosz Kopacz oraz Kenny Saief, a gdańszczanie przerzucili się na grę z trzema stoperami. Ten tercet stworzyli Kopacz, Nalepa i Tobers, a na wahadłach biegali Haydary i Pietrzak. Saief z kolei pełnił rolę wolnego elektronu. Z piłką miał robić to, co uważał za słuszne.
I początkowo to poskutkowało, Lechia odżyła, a ustawienie pozwoliło zamaskować braki kadrowe. Ale problem był taki, że Jagiellonia niczego nie musiała – miała wynik, obroną dyrygował Błażej Augustyn, który rozegrał niemal bezbłędne spotkanie, a białostoczanie w takich warunkach mogli czekać na ruch rywala. Biało-zieloni poważnie ruszyli raz. Joseph Ceesay wywalczył rzut wolny, mocno uderzył Pietrzak, ale Xavier Dziekoński spisał się bez zarzutu.
Brakowało Lechii konkretów, zaskoczenia, jakości w końcowych fazach akcji, czyli wszystkiego, co w końcówce pokazała Jagiellonia. Goście szybko przetransportowali piłkę na prawe skrzydło do Imaza, ten ze spokojem idealnie obsłużył Puljicia, który technicznie wpakował piłkę do siatki. 2:0 dla białostoczan, mecz został rozstrzygnięty.
Lechia nie tylko miała pecha, ale też była po prostu słabsza. Czerwona kartka wszystkiego nie usprawiedliwia, bo w pierwszych 30 minutach goście też byli lepsi. Biało-zieloni zaliczyli po prostu fatalny start rundy wiosennej.