Brak płynności finansowej, zadłużenia i zastawione aktywa – tak wygląda sytuacja Stoczni Gdańsk. Właściciele zakładu zapewniają jednak, że nie grozi mu bankructwo. Temat gdańskiego przedsiębiorstwa zdominował debatę dotyczącą branży stoczniowej. Parlamentarzyści, samorządowcy i związkowcy pytali, czy półtora tysiąca pracowników ma szanse na utrzymanie zatrudnienia.
Prezes Stoczni Andrzej Stokłosa przekonywał, że rezultaty za pierwsze półrocze są dobre – stocznia odzyskała rentowność operacyjną.
Jednak nie ma płynności finansowej, wiszą nad nią ogromne zadłużenia i bardzo duża część aktywów jest zastawiona i nawet nie ma możliwości ich uwolnienia, mówił prezes Stokłosa.
Właściciele stoczni – strona ukraińska oraz Agencja Rozwoju Przemysłu podpisały trzy miesiące temu porozumienie, które ma uratować zakład. Jednak oczekiwania stron są różne. Konstanty Litwinow, prezes ISD Polska liczy na to, że państwo pomoże im znaleźć kupca na poszczególne elementy majątku. Pieniądze przeznaczone zostałyby na doposażenie spółki w kapitał obrotowy i w doinwestowanie. Tymczasem minister skarbu państwa Włodzimierz Karpiński podkreśla, że testem na dobrą kooperację jest cały czas oferta Agencji Rozwoju Przemysłu, która sprowadza się do solidarnego podniesienia kapitału akcyjnego.
Nie jest to pomoc publiczna ze strony państwa, ale działanie biznesowe, mówi minister.
Stocznia Gdańsk nie chce obecnie inwestować w budowę statków, a w bardziej zyskowne inwestycje – budowę morskich wież wiatrowych i konstrukcji stalowych dla branży offshore.