– Gdynianie lubili się bawić tak bardzo, że zegarmistrz Józef Kliks dorobił się majątku na budzikach, mówiła pisarka Małgorzata Sokołowska, która była gościem audycji Piotra Jaconia pt. Gdynia Główna Osobista.
Piotr Jacoń nie krył swojego rozczarowania hucznym i zorganizowanym w Gdyni z wielką pompą tegorocznym Sylwestrem z Polsatem. Dziennikarz przyznał, że udało mu się zobaczyć tylko tłum, bo scena była za nisko, żeby zobaczyć ją z daleka.
– Ale już samo bycie w tłumie to jest radość. Pamiętam pierwszy sylwester w Gdyni po transformacji, po pierwszych wyborach samorządowych, który urządziła Franciszka Cegielska. To chyba było na Placu Grunwaldzkim. To było coś fantastycznego, mówiła Małgorzata Sokołowska, gdyńska kronikarka i autorka książki „Myć się czy wietrzyć? Dramatyczne dzieje higieny od starożytności do dziś”.
Pisarka, która wspominała sylwestry w czasach PRL i wymarłe wówczas ulice nie kryła, że cieszy ją gdy widzi ludzi licznie wychodzących z domów, by świętować. – Kiedy wyglądałam z okna kamienicy na Świętojańskiej, ulicą przechodziło dwóch mężczyzn. Ponieważ akurat wybiła północ stanęli, zdjęli kapelusze, życzyli sobie wszystkiego dobrego i rozeszli się. Dwie osoby na ul. Świętojańskiej! Gdyby było ich pięć, to już mogłyby podlegać przepisom o nielegalnych zgromadzeniach. Dlatego cieszy mnie, że dziś ludzie jak chcą, to przychodzą tłumnie, bawią się.
Dawni gdynianie lubili bawić się nie tylko podczas świąt i karnawału. – Gdy czyta się wspomnienia pierwszych budowniczych Gdyni, to dość często widać ten element zabawowy. Gdynia bawiła się fantastycznie. Gdynianie lubili się bawić. Przyjechali tu młodzi ludzie z całej Polski i nie tylko. Dlatego kiedy w 1928 roku do Gdyni przyjechał Józef Kliks, zegarmistrz bez środków finansowych, który zrobił sobie warsztat na skrzynce po owocach w kącie sklepu spożywczego, masowo sprzedawał i naprawiał budziki. Bawiąca się Gdynia bardzo potrzebowała budzików, żeby rano wstać do pracy. Kliks tuż przed wojną miał już trzy własne, dobrze prosperujące zakłady.
Dowodem na to, że dawni gdynianie byli wyjątkowo rozrywkowi były wyrastające jak grzyby po deszczu knajpy. – Powstawały kolejne lokale, w domach nie można było się spotykać, bo nie było ich wiele. Spotykano się w różnych knajpach, których powstawało coraz więcej i więcej. Do legendy przeszedł Fangrat na Skwerze Kościuszki, gdzie pojawiały się ważne panie inżynierowe i komandorowe, mówiła Małgorzata Sokołowska.
Jak podaje kronikarka, niektóre bale cieszyły się szczególnym powodzeniem. – Jeszcze zanim powstało miasto, był już hotel Polska Riwiera, który prowadziła lwowska spółka. Jego właścicielem i prezesem był Władysław Pikuziński, który założył Klub Starych Kawalerów. Ten klub organizował w karnawale bale, które cieszyły się wielkim powodzeniem. Panie wchodziły za darmo. W Polskiej Riwierze bale i dancingi odbywały się właściwie przez okrągły rok.
– Bale urządzały wszystkie ważniejsze stowarzyszenia. Były organizowane we wszystkich miejscach, które się do tego nadawały, np. w Dworcu Morskim. Zawsze 8 grudnia, co było dość nietypowe, bo w adwencie, odbywał się bal Państwowej Szkoły Morskiej. Dlatego w adwencie, bo gdy szkoła powstała w 1920 roku jeszcze w Tczewie, świeżo przyjęci uczniowie zamiast do szkolnych ławek pomaszerowali od razu na wojnę polsko-bolszewicką. Jak wrócili już się zbliżał grudzień. Trzeba było zrobić uroczyste otwarcie szkoły i za dyspensą biskupa Okoniewskiego nastąpiło to 8 grudnia wraz z balem, który został nazwany Balem Morskim.
Z wystawnych bali słynęła też przedwojenna Marynarka Wojenna. – Przed wojną piękne bale odbywały się w kasynie oficerskim na Oksywiu. Oficerowie wiedli prym, byli w pięknych mundurach. Marynarka Wojenna to był crème de la crème Gdyni.
– W całej Polsce była moda na Gdynię. To było miejsce, gdzie realizowały się marzenia Polski o Polsce morskiej, o umiejętności realizowania marzeń. Zbudowaliśmy miasto i port, które zwróciło się państwu polskiemu trzykrotnie. Było czym się chwalić. Warto było tu przyjeżdżać i się bawić, mówiła Małgorzata Sokołowska.