Gospodarcza współpraca Polski z Ukrainą. Eksperci: „Zmieniły się szlaki handlowe”

Napad Rosji na Ukrainę zdestabilizował gospodarki światowe, zdestabilizował branżę transportowo-spedycyjno-logistyczną i sprawił, że w polskich portach trzeba było przemodelować pracę. Do tego pojawiła się większa potrzeba wykorzystania na morzu tankowców. Ukraiński prezydent, będąc w ubiegłym tygodniu w naszym kraju, zaprosił polskie firmy do szeroko rozumianej odbudowy Ukrainy. Jak na tej współpracy, po wojnie, może skorzystać nasz przemysł morski, nasza gospodarka morska? Czy może współpraca w tej materii już jest?

W audycji „Ludzie i Pieniądze” Iwona Wysocka o zdanie zapytała Dorotę Arciszewską-Mielewczyk, prezesa Polskich Linii Oceanicznych, oraz Macieja Krzesińskiego, dyrektora do spraw handlowych Portu Gdynia.

– Współpraca z Ukrainą funkcjonuje w zasadzie od pierwszych dni wojny. Ona oczywiście była też przed wojną, ale teraz jest to nasilone w określony sposób, co zresztą doskonale widać po wynikach portów. Wojna na Ukrainie przekłada się na różnego rodzaju zdarzenia, nie tylko na kwestie samego kryzysu energetycznego, który nas i dotknął, i ominął. Właśnie dzięki portom doskonale sobie z nim poradziliśmy. Ukraina korzysta już dziś z polskich portów, bo eksportuje swoje towary, ale też importuje takie rzeczy, które im są potrzebne, jak na przykład paliwo. A zatem przykład Portu Gdynia, Portu Gdańsk czy Zespołu Portowego Szczecin-Świnoujście pokazuje, jak porty są w ogóle ważne i jak istotna jest ta oś północ-południe w przeciwieństwie do wcześniejszej, która funkcjonowała cały czas, czyli wschód-zachód – mówił Maciej Krzesiński.

– W portach, które zajmują się przeładunkami, wynajmują powierzchnię, pobierają określone opłaty, zawsze będzie ruch. Zwłaszcza teraz, w okresie wojennym, gdy trzeba przeładować duże ilości produktów rolnych. Do tego dochodzi zapotrzebowanie energetyczne, a na terenie portu znajdują się wszelkiego rodzaju terminale, gazociągi, rurociągi, itd. One rzeczywiście przynoszą spore obroty, dochody i przychody do budżetu państwa. Natomiast ja, z punktu widzenia armatora, widzę niebezpieczeństwa, ponieważ całe Morze Czarne zostało praktycznie zamknięte i statki nie mogły się tam znajdować. A zatem te szlaki handlowe się zmieniły. Oczywiście jest zapotrzebowanie na statki przewożące z naszych portów zboże czy inne płody rolne do krajów trzecich. A zatem wojna udowodniła, że trzeba posiadać własną flotę. Oczywiście na tym można zarobić, ale też można dużo zapłacić, aby te surowce do nas przypłynęły. Lepiej więc dysponować własnym, niezależnym tonażem, który będzie obsługiwał nasze porty i gwarantował nam bezpieczeństwo energetyczne w postaci dostaw do naszego gazoportu czy naszych innych terminali. Abyśmy mogli być niezależni – skomentowała Dorota Arciszewska-Mielewczyk.

raf

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj