Tomasz Jachimek o dzieciństwie spędzonym na Oksywiu

Urodziłem się w Gdyni. Gdynia Oksywie to pierwsze czternaście lat mojego życia, chyba najistotniejsze w rozwoju każdego człowieka, mówił w programie Gdynia Główna Osobista znany polski artysta kabaretowy Tomasz Jachimek. Na Oksywiu mieszkałem i chodziłem do szkoły podstawowej do klasy sportowej. Po lekcjach prowadziłem klasyczne życie blokowe – mecze piłkarskie klatka na klatkę, mecze chłopaki ładne na chłopaków brzydkich. Ja akurat byłem kapitanem tej drugiej drużyny.

Kabareciarz, satyryk, autor tekstów i aktor Tomasz Jachimek był gościem audycji Piotra Jaconia Gdynia Główna Osobista. Jak powiedział, jego profesję trudno określić jednym słowem. – Na pewno nie obrażam się na słowo kabareciarz, ale to słowo ma wiele znaczeń. Może to być ktoś, kto tylko występuje w kabarecie, kto prowadzi imprezy kabaretowe lub tekściarz kabaretowy.

Według Tomasza Jachimka kabaret jest jedną z form artystycznych. – Tak samo jak zwykły człowiek, kabareciarz przetwarza świat, tylko stara się o nim opowiedzieć w bardziej zabawny sposób. Podobnie jak malarz, którego zachwyca jakiś obraz, więc siada z kartką papieru i odmalowuje. Jednak nie nadużywałbym słowa „artysta”, jestem raczej rzemieślnikiem kabaretowym.

Artysta przyznaje, że w Polsce istnieje mylny stereotyp kabareciarza, z którym często spotyka się w swojej pracy. – Ludzie uważają, że to facet, który przebiera się za babę, naciąga na głowę stare kalesony. Tego typu form staram się nie uprawiać. Kabareciarz może być też człowiekiem, który ma przewrotne i ironiczne poczucie humoru. Satyrą zajmowały się przecież takie postacie jak Wojciech Młynarski czy Olga Lipińska.

Zdaniem Tomasza Jachimka, artystą kabaretowym trzeba się urodzić. Nie pomogą zajęcia teoretyczne, bo każdy człowiek inaczej zachowuje się na scenie. – Z chowania kabaretowego narybku słynie Zielona Góra, gdzie działa dwadzieścia parę grup. Tam jest przedmiot fakultatywny, który wykładał lider i założyciel kabaretu „Potem” Władek Sikora, szkolił kabareciarzy pod względem teoretycznym. Z mojego kilkuletniego doświadczenia wynika jednak, że nie da się człowiekowi powiedzieć, żeby wyszedł w danym momencie, zachował się tak i tak, zrobił jakąś minę, a publiczność będzie się śmiała.

Zawód kabareciarza, pomimo wielu pozytywnych stron, ma też swoje minusy. – Dramatyczna chwila jest wtedy kiedy wychodzę i jestem przekonany, że jestem świetny, a publiczność zaraz skona ze śmiechu. A okazuje się, że to ja konam na scenie i trzeba dotrwać do tego czasu, który wyznaczył organizator. Takie występy zdarzają się każdemu artyście kabaretowemu. Nie życzę tego nikomu, nawet najgorszemu wrogowi. 

W audycji został też przytoczony fragment programu Gdynia Główna Osobista sprzed tygodnia, w którym gościem był jazzman Przemek Dyakowski. Muzyk mówił o swojej niedoszłej karierze skoczka narciarskiego. Okazało się, że Tomasz Jachimek jest niedoszłym piłkarzem. – Piłkę nożną trenowałem od dziewiątego do dziewiętnastego roku życia. Nie myślałem o kontraktach, tylko o tym żeby biegać z numerem 10 na plecach w reprezentacji Polski. Niestety, życie brutalnie zweryfikowało moje plany. Skończyłem klasę maturalną i wiek juniora, więc coś trzeba było ze sobą zrobić i… pojechałem na studia do Warszawy. Gdybym został piłkarzem, na pewno nie bawiłbym się w publiczne zabawianie ludzi.

– W futbolu zawodowym usłyszałem „Panie Tomaszu, nie nadaje się pan, nie chcemy pana. Może pan sobie kopać na poziomie okręgowym, ale nie na poziomie Ekstraklasy.” To było moje wielkie marzenie i jeśli ktoś mnie pyta, czy jestem człowiekiem spełnionym, odpowiadam, że nigdy nie będę, dodał Tomasz Jachimek.

Rodzinne tradycje piłkarskie kontynuuje syn Tomasza Jachimka Igor. – Swój pierwszy mecz na stadionie warszawskiej Legii zaliczył w wieku niespełna trzech lat. Teraz ma siedem lat, jest piłkarzem najmłodszej grupy Legionovii, rocznika 2006. Jest czołowym lewym obrońcą w klubie, radzi sobie świetnie. Ale nie zostanie kabareciarzem, ma bardzo stonowane poczucie humoru, zapewne po mamie, żartuje Jachimek.

Artysta w audycji wspominał też dzieciństwo, które spędził w Gdyni. Do końca podstawówki Gdynia Oksywie była moim centrum świata. Wiedziałem, że jest dworzec, molo w Sopocie, ale jeżdżenie tam mnie nie kręciło. Miałem trzy kilometry do plaży, na którą przyjeżdżały piękne turystki w różnym wieku. Wspominam to jako okres raju.

– Później ogólniak – Liceum Ogólnokształcące nr 1 w gdyńskim Orłowie. Wtedy byłem już mocno zaangażowany w treningi piłkarskie i mój dzień był klasycznym dniem człowieka korpo: rano do szkoły, później obiad i trening. Byłem świetny z wf-u, niezły z przedmiotów humanistycznych. A teraz zostałem pisarzem, więc Dostojewski musi przewracać się w grobie, żartował.

Po wyjeździe na studia do Warszawy Tomasz Jachimek nie wrócił do Trójmiasta. Podkreśla, że ma tutaj rodzinę i przyjaciół, których często odwiedza. – Staram się pielęgnować te więzi, bywam tu regularnie. Uwielbiam też patrzeć, jak rozwija się Gdynia, Trójmiasto. Niedawno po raz pierwszy byłem na PGE Arenie. Muszę przyznać, że ja w takich warunkach nie trenowałem, podsumował satyryk.

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj