Zmarnowany karny i kolejne stracone punkty. Arka zawodzi w Gdyni, ŁKS wraca do ekstraklasy

(Fot. Maciej Czarniak / Trojmiasto.pl /KFP)

Remis z liderem nie jest złym wynikiem. Więcej – jest wynikiem co najmniej przyzwoitym. Ale jeżeli z liderem gra się u siebie, prowadzi i ma rzut karny, to sytuacja wygląda już nieco inaczej. Arka miała wszystko, by pokonać ŁKS. Po pierwszej połowie prowadziła 1:0. W drugiej zagrała jednak pasywnie, czekała na ostatni gwizdek, a zanim nadszedł – straciła bramkę. I skończyła z zaledwie jednym punktem.

W pierwszej połowie kibice na stadionie miejskim w Gdyni mogli być zdezorientowani. Przyzwyczajeni do Arki, która grając u siebie jest słaba w obronie i mizerna w ataku, musieli być co najmniej zdziwieni. Bo gospodarze grali mądrze w tyłach, a z przodu efektownie, z fantazją i polotem, w czym ogromne zasługi miał Hubert Adamczyk. Pierwszą akcję zaprojektował w 7. minucie. Wypuścił w pole karne Mateusza Stępnia, a ten wystawił piłkę do strzału. Nie trafił w nią Karol Czubak, a Przemysław Stolc w idealnej sytuacji skiksował i uderzył obok bramki.

ZMARNOWANY KARNY I KONTUZJA ADAMCZYKA

Po kolejnych 6 minutach Adamczyk mógł zdobyć bramkę. Uderzał po zamieszaniu w polu karnym, ładnie, celnie, ale świetnie zachował się bramkarz Aleksander Bobek. Piłkę odbił, ale przy dobitce Stolca był już bezradny. A defensor w pełni się zrehabilitował. Nie minęło nawet 25 minut gry, a gdynianie powinni już prowadzić 2:0. Tym razem dobrze zachował się Kacper Skóra, ruszył w polu karnym, a sfaulował go Michał Mokrzycki. Do piłki podszedł Adamczyk, ale uderzył źle. Bobek odbił piłkę. Adamczyk ruszył do dobitki i uderzył fatalnie. Nad poprzeczką. Chwilę później doznał urazu i zmienił go Omran Haydary. Afgańczyk pojawił się na murawie w 23. minucie, do ostatniej nie doczekaliśmy się jego udanej akcji. Po zejściu Adamczyka Arka wyraźnie spuściła z tonu, ale na przerwę schodziła z absolutnie zasłużonym prowadzeniem. ŁKS był niegroźny.

ŁKS PRZEJĄŁ INICJATYWĘ I WRÓCIŁ DO EKSTRAKLASY

To czas na drugą część meczu. Role może się nie odwróciły, bo goście nie mieli tylu dobrych sytuacji, ale na pewno Arka przestała być stroną wiodącą. Ofensywa opierała się na chaotycznych próbach Haydary’ego i walce Czubaka z Adamem Marciniakiem. Górą był doświadczony stoper. ŁKS budował swoją grę, powoli się rozpędzał i w końcu znalazł sposób. W 84. minucie Mateusz Kowalczyk dostał podanie przed polem karnym. „Na plecy” wziął Ołeksandra Azackiego, obrócił się i nic nie robiąc sobie z asysty Przemysława Stolca, pokonał Daniela Kajzera. Azacki był bezradny, Stolc zagrał na alibi, Kajzer chyba też mógł zrobić więcej. Lepszy od całej trójki okazał się urodzony w 2004 roku pomocnik gości.

Ławka rezerwowych i sektor kibiców gości eksplodowały. Remis dawał im pewny już awans. Więcej nie potrzebowali i po więcej już nie poszli. Fetowali każdą akcję defensywną jakby w każdej zdobywali bramkę. I w tych nastrojach dotarli do końca meczu, a w efekcie też do ekstraklasy. A Arka? Musi znowu liczyć, że potknie się Stal Rzeszów. Dobra informacja jest taka, że w tej kolejce matematycznych szans na wejście do baraży na pewno nie straci. Wszystko rozstrzygnie się w ostatniej serii gier.

Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj