„Norwegia to kraj absurdów”, czyli przed czym ostrzegają młodzi polscy emigranci

thumb oregon

Wyjechali tuż po studiach z różnych powodów. Norwegia, Anglia, USA. Łączy ich jedno – nie zamierzają wracać. Ale zaznaczają, że nie jest różowo. Polak za granicą to wciąż „ten gorszy”. Jak naprawdę wygląda zagraniczne życie młodego Polaka? Igor dwa lata temu, tuż po zakończeniu studiów, wyemigrował do USA, aby tam napisać doktorat. Mieszka w miasteczku akademickim w Corvallis w stanie Oregon.

Ponieważ robi doktorat, nie pracuje. Utrzymuje się ze stypendium naukowego. – Na rękę, już po odliczeniu ubezpieczenia mojego i mojej dziewczyny, dostaję 1440 dolarów miesięcznie. Tutaj robienie tego doktoratu, a dokładniej teaching assistant-ship, to dziwna rzecz. Niby się za to płaci mnóstwo pieniędzy, ale dostajesz stypendium, które w 95% pokrywa te opłaty. Coś tam co semestr trzeba dopłacić samemu, ale to są małe kwoty. A oprócz tego, dostajesz normalną wypłatę.

Jak większości emigrantów, udaje mu się co miesiąc wiele zaoszczędzić. Przede wszystkim dzięki temu, że koszty życia są niewielkie. – Z cenami mieszkań jest różnie, bo wszystko zależy od stanu, w jakim mieszkasz. Wynajem mieszkania  w miasteczku akademickim jest tańszy niż w innych miejscach – płacę 600 dolarów miesięcznie. Jedzenie i produkty elektroniczne są tutaj bardzo tanie w porównaniu z Polską. Staram się odkładać 300 dolarów miesięcznie, co nie zawsze mi się udaje, ale w miarę się tego trzymam.

Choć sam nie narzeka, jest ostrożny jeśli chodzi o zachęcanie znajomych do przyjazdu do pracy. – Nie wiem, czy opłaca się emigrować do USA. Za dużo jest problemów z wizami, nie mówiąc o biletach. Zawsze, jak mnie dokładnie skanują na granicy, mam ochotę powiedzieć, że czasy, gdy ludzie emigrowali do USA za pieniędzmi już dawno minęły, jak ktoś chce dorobić, to jedzie „na legalu” do Anglii na zmywak.

thumb londonAnna po pierwszym roku studiów wyjechała do Londynu, gdzie mieszka już od ponad sześciu lat. Nie żałuje swojej decyzji i nie wyobraża sobie dziś powrotu do Polski. Pracowała jako manager w restauracji, gdzie zarabiała ok. 1500 funtów miesięcznie – więcej, jeśli zostawała na nadgodziny. Teraz jest na urlopie macierzyńskim, ma córeczkę. Szuka nowej pracy, bo jak mówi, w tamtej był wyzysk.

– Tu jest po prostu łatwiej niż w Polce, przekonuje. – Ok, też jest ciężko i drogo, ale zarazem wszystko wydaje się być prostsze. Anglia jest nastawiona na ludzi i pod nich jest wszystko „ustawione”.

Anna zaznacza, że Polak nie będzie miał problemu ze znalezieniem pracy na Wyspach. Wystarczy, żeby chciał robić to, czego jak ognia unikają Brytyjczycy. – Tutaj chcą zatrudnić Polaków, bo jesteśmy pracowici i nawet za minimum pójdziemy do pracy, a Anglik już nie. Zamiast pracować za płacę minimalną Anglik woli iść na zasiłek i siedzieć w domu, bo lepiej na tym wychodzi. Odkąd tu jestem nie spotkałam jeszcze Anglika na niskim stanowisku.

Przyznaje, że jest wiele prawdy w tym, że Polacy są dyskryminowani w Anglii, choć jej samej zdarzyło się to tylko raz. – W poprzedniej pracy obiecywano mi wyższe stanowisko, ale to się bardzo długo ciągnęło i najpierw awans dostał Hindus, który pracował krócej ode mnie. Główny manager także był z Indii. Ja dostałam awans jakiś czas później. Może to była lekka forma dyskryminacji wobec mnie, ale na co dzień tego nie dostrzegam.

thumb norgeMartyna od prawie czterech lat mieszka w Norwegii. Wyjechała od razu po licencjacie. Od roku ma dom w Aksdal i do Polski nie zamierza wracać. Trochę na niego zaoszczędziła w poprzedniej pracy, na resztę wzięła z chłopakiem kredyt. Obecnie nie pracuje, utrzymuje się z pieniędzy z opieki społecznej. Wcześniej przez dwa lata pracowała jako sekretarka w dużej firmie, gdzie zarabiała 10 tys. koron miesięcznie.

Polaków zafascynowanych tym krajem ostrzega, że na początku będzie im bardzo trudno. – Mówi się, że Norwegia jest antyrasistowskim krajem, ale to nie prawda. To są nacjonaliści. Ta pomoc i wsparcie dla przyjezdnych, o której się tyle mówi jest, tyle że tylko dla osób z Trzeciego Świata. Oni rzeczywiście dostają wszystko: mieszkanie, jedzenie, pieniądze na wydatki. Do tego uczą się za darmo. A i tak jeszcze mówią, że mają za mało. My nie dostajemy nic.

Sama ma bardzo złe wspomnienia z opieką społeczną. – Kiedy miałam problemy z pracą, bo nie zarabiałam dużo, poszłam do NAV (Norweski Urząd Pracy i Opieki Społecznej). Poprosiłam, aby mnie wspomogli, bo bardzo chciałabym nauczyć się języka, ale nie miałam wystarczająco dużo pieniędzy, aby mieć i na szkołę i na jedzenie. Powiedzieli mi, że żadna pomoc mi się nie należy, bo wiedziałam, że tak to się może skończyć. A jak mi się nie układa, to mam się spakować i wracać do Polski. Jednym słowem jestem „za biała” na pomoc od NAV, wspomina.

Martyna zaznacza, że Polak w Norwegii jako król życia to mit. – Jak większość „bogaczy” z Norwegii, jedzenie mam z Polski. Mięso, wędliny, ser. Wszyscy tak robią, bo jedzenie tutaj jest potwornie drogie. Kilogram piersi z kurczaka kosztuje ok. 100 koron, czyli 50 zł. Mleko kosztuje 16 koron, chleb ok. 20 koron. Choć można kupić i taki za 6 koron, ale on nawet nie ma smaku chleba.

Przyznaje jednak, że mimo wszystko jest zadowolona i nie zamierza wracać. Stać ją na wiele wydatków, na które nigdy nie mogłaby sobie pozwolić w Polsce. – Cztery razy do roku jeżdżę do Hiszpanii. Oprócz tego pomagam mamie i tacie, którzy zostali w Polsce. Sama Norwegia jest piękna, a jeśli masz dobrą pracę, to możesz mieć wszystko. Ale to kraj absurdów.

Autor: Agata Olszewska
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj