Polska i Ukraina potrzebują zespołów, które znają specyfikę drugiego kraju. Felieton Piotra Semki

(Fot. Radio Gdańsk)

Ostatnie dni przyniosły parę sygnałów wskazujących, że burza na linii Kijów-Warszawa, dotycząca sprawy embarga zbożowego, powoli się rozładowuje. Minister rolnictwa Ukrainy zadeklarował, że rozpoczął już rozmowy ze swoim polskim odpowiednikiem, politycy wyrazili lekki dystans wobec pomysłów na wprowadzenie embarga na polskie warzywa i owoce na ukraińskim rynku. Wreszcie, parlament ukraiński zadeklarował, że jest także gotowy na oświadczenie wyrażające szacunek dla polskiej pomocy zbrojnej.

Ale, jak to często bywa, pewne rzeczy się zdarzyły i nadały inną barwę naszym relacjom. Po pierwsze, Polacy z zaskoczeniem stwierdzili, że prezydent Wołodymr Zełenski jest jednak zdolny do wybuchu wyraźnego niezadowolenia i stawiania rozmaitych twierdzeń, które w Polsce nie wywarły dobrego wrażenia. Fakt, że wykorzystał trybunę ONZ do tego, by postawić pytanie rzekomo retoryczne, o to czy Polska, uczestnicząc w sporze o zboże, nie jest aktorem w grze napisanej przez Moskwę, będzie pamiętany. Sam prezydent Duda nie krył też rozgoryczenia, że jego, wydawało się, specjalne relacje z prezydentem Zełenskim, nie wystarczyły do tego, aby zażegnać konflikt w odpowiednim momencie. Można tylko żałować, że prezydent Ukrainy nie znalazł czasu na rozmowę z prezydentem Dudą właśnie tam, w Nowym Jorku, gdzie obaj przywódcy mogliby sobie wyjaśnić kilka spraw.

Teraz zapewne będziemy obserwować starania z obu stron, aby wrócić do dotychczasowego, wydawało się bardzo wzorowego, układu partnerskiego, ale pojawi się kilka nowych elementów. Pierwszy to element podejrzeń ze strony Polski, że prezydenta Zełenskiego do takiego ostrego wystąpienia jakoś skłoniła polityka niemiecka. To odwieczna polska zmora: Niemcy, którzy skłócają Polaków z Ukraińcami. Faktem jest, że w czasie pobytu w Nowym Jorku prezydent Zełenski publicznie zadeklarował, że Niemcy powinny wejść jako stały członek do Rady Bezpieczeństwa ONZ. Wyraźnie był to jakiś element dealu. Z drugiej strony Niemcy właśnie ogłosiły nowy pakiet pomocy zbrojeniowej dla Ukrainy, a więc są tutaj bardzo zaawansowane rozmowy dyplomatyczne.

Są i tacy publicyści, jak Marek Budzisz, którzy cały ten kryzys wykorzystują do postawienia ważnego pytania: czy Ukraina uważa Polskę za partnera strategicznego w perspektywie wielu lat? Jeśli tak, to z obu stron muszą być stworzone mechanizmy wzajemnego komunikowania się, aby nie dochodziło do takich awantur, jak w przypadku sprawy embarga zbożowego. Każą, nawet najtrudniejszą rzecz, można omówić, jeśli odpowiednio wcześniej sygnalizuje się partnerowi, że jest to dla danej strony bardzo ważne, i gdy szuka się sposobu łagodzenia konfliktu. Znacznie gorszą metodą jest wciągnięcie konfliktu na forum publiczne, a dopiero potem wycofywanie się rakiem i łagodzenia nieprzyjemnych wrażeń.

Chyba to jest cała, najbardziej trafna nauka, która wypływa z ostatniego kryzysu. Obie strony muszą mieć duże zespoły, które dobrze znają specyfikę drugiego kraju. Na Ukrainie muszą być to ludzie, którzy wiedzą, jak bardzo PiS jest zależny od elektoratu wiejskiego, a po stronie polskiej musimy rozumieć, jak bardzo często kraj toczący od roku i siedmiu miesięcy krwawą wojnę potrafi być skory do irytacji, zdenerwowania i rozdrażnienia. Oba czynniki w polityce występują częściej, niż nam wszystkim się zdaje.

Piotr Semka

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj