Miasto 44 w reżyserii Jana Komasy to historia przedstawiona z punktu widzenia młodych ludzi, którzy pełni zapału i nadziei poszli walczyć o wolność. Ich marzenia szybko zostały im odebrane, a rzeczywistość zamieniła się w piekło. Stefan (Józef Pawłowski) to młody mężczyzna, który poświęca się, aby utrzymać matkę i brata. Gdy zostaje wydalony z fabryki Wedla, za sprawą sąsiadki Kamy przystępuje do konspiracji. Tam poznaje wrażliwą Biedronkę, w której od razu się zakochuje. Nie będzie im dane długo się sobą cieszyć. Gdy 1 sierpnia 1944 roku wybucha powstanie, rozpoczyna się walka o przeżycie.
Miasto 44 to film wielu sprzeczności. Z jednej strony to solidne kino opowiadające historię Powstania Warszawskiego, z drugiej tandetne wstawki. Komasa nie boi się ryzykować. Nie bierze jednak pod uwagę, że ryzyko nie zawsze się opłaca. Przez niekiedy kiczowate obrazy traci warstwa wizualna, a to przecież ona miała być największym atutem filmu. Widz zapomina o doskonale zrekonstruowanych ulicach Warszawy. Kiedy wydaje się, że dobre pierwsze wrażenie udaje się odbudować, ponownie otrzymujemy serię zupełnie nie pasujących do siebie klisz.
Komasa nie wdaje się w rozważania nad zasadnością powstania. Pójście w bój jest tutaj zupełnie naturalne. Tak samo jak naturalne są wątpliwości. Realistyczne, często brutalne sceny są odzwierciedleniem powstańczej rzeczywistości. To bardzo sugestywne i autentyczne wyobrażenie wojny. Gdy Stefan i Biedronka wędrują kanałami, klaustrofobiczność tego miejsca jest niemal wyczuwalna.
Warto zwrócić uwagę na grę młodych aktorów, którzy starali się nadać swoim postaciom charakter. Oprócz pary głównych bohaterów wyróżnia się Antoni Królikowski. Jego Beksa to rola stworzona od początku do końca.
Opowieść Komasy niewątpliwie przyciągnie do kin dużą widownię, a to za sprawą kontrowersji, które wywołał jeszcze przed oficjalną premierą. Reżyser chciał stworzyć opowieść, która łączyłaby w sobie kulturowe odniesienia, dopracowane sceny batalistyczne, realizm i wyrazistych bohaterów. Sięgnął jednak po zbyt wiele środków wyrazu i jego intencje gubią się w gąszczu efektów specjalnych.
Joanna Borowik/mat