Dariusz Chmielewski został nowym pomorskim wojewódzkim konserwatorem zabytków. Po odebraniu nominacji od wojewody Beaty Rutkiewicz konserwator zapowiedział audyt i rozpatrzenie zaległych spraw.
Jak zapowiedział Dariusz Chmielewski, nie będzie on konserwatorem sprzyjającym deweloperom.
– Nie rozumiem pytań o przyjaźń lub jej braku z deweloperami. Zarówno deweloper, jak i zwykły Kowalski, jest klientem urzędu. Przychodzi ze swoją sprawą, którą trzeba załatwić w terminie, w najlepszy możliwy sposób. Pytania adresowane pod kątem deweloperów są więc zawsze zaskakujące. Deweloperzy, którzy budują w centrach historycznych miast, zawsze będą na styku z konserwatorem i będą próbowali negocjować jak najlepsze dla siebie warunki. Strategiczną kwestią jest właściwe dobranie właściwych warunków planistycznych – zaznaczył.
LEPSZE DZIAŁANIE RZĄDU
Nowy konserwator zapowiada lepszą współpracę z samorządowcami, a także usprawnienie działania urzędu. Jego zdaniem, ten w poprzednich latach nie działał zbyt dobrze, a niektóre sprawy ciągnęły się zbyt długo.
– Każdy z urzędów jest powołany do tego, żeby sprawnie, w pełni transparentnie, zgodnie z określonych przepisami i w terminach wydawać decyzje. Sama nazwa „służba cywilna” mówi o tym, do czego jest urząd. Nie do tego, żeby blokować, zniechęcać i straszyć, tylko żeby po prostu pomagać inwestorom. Kwestia doprowadzenia do tego, żeby dużo decyzji było wydawanych w terminach administracyjnych, jest absolutnie kluczowa. I to było też moim zadaniem, kiedy pierwszy raz obejmowałem urząd. Około roku 2016 to już był poziom blisko 90 proc. decyzji wydawanych w terminie, i teraz również na pewno będę kładł na to nacisk – skomentował konserwator.
DOBRY PLAN JEST PODSTAWĄ
Zdaniem nowego konserwatora, podstawą są dobrze uchwalone miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego, tak jak ma to miejsce w przypadku terenów postoczniowych w Gdańsku.
– Plany miejscowe z lat 90. jeszcze, czy początku 2000, okazały się zupełnie chybione, nieaktualne, nieprzystające do tego, co się na stoczni wydarzyło. Kiedyś nikt nie zakładał likwidacji przemysłu stoczniowego. Później weszli tam deweloperzy, bo ten teren staje się dzielnicą mieszkaniową. Prawidłowe planowanie przestrzenne powoduje, że nie będziemy mieli dyskusji o tym, że w danym miejscu powstaje wieżowiec. Jeśli plan dotychczasowy przewidywał tam zabudowę wysoką bez limitu wysokości, to tak naprawdę na stoczni mieliśmy mieć budynki po 300, po 500 metrów. Mamy na szczęście niższe – dodał Chmielewski.
Oskar Bąk/ua/kł