Duży pożar we Władysławowie. Płonęła karczma przy ulicy Siedleckiego w centrum miejscowości. Jak informują strażacy, nie ma informacji o poszkodowanych, ale płomienie objęły cały dach kryty strzechą.
AKTUALIZACJA 17:00
Nawet kilka milionów złotych mogą wynieść straty po pożarze restauracji. Nikomu nic się nie stało, ale ogień niemal doszczętnie strawił drewniany kompleks. Płomienie już ugaszono – trwa rozbiórka zniszczonych budynków. Na miejscu jest 10 zastępów strażackich. Akcja może potrwać jeszcze kilka godzin. Dopiero po jej zakończeniu do pracy przystąpią policjanci. Będą zbierać ślady i zabezpieczać okoliczny monitoring, aby ustalić okoliczności i przyczyny powstania pożaru – poinformowała aspirant sztabowy Joanna Samula-Gregorczyk z Komendy Powiatowej Policji w Pucku.
AKTUALIZACJA 15:00
Nikt nie ucierpiał w pożarze restauracji we Władysławowie. Ogień w krytym strzechą budynku wybuchł po 12:00. W tym czasie w lokalu nikogo nie było. W pobliżu panowało spore zadymienie, więc strażacy ewakuowali 25 osób z pobliskiego sklepu spożywczego.
Pożar został już opanowany – trwa dogaszanie. Praktycznie cały drewniany kompleks spłonął – poinformował kapitan Krzysztof Minga, oficer prasowy Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Pucku. Na szczęście strażakom udało się zapobiec rozprzestrzenieniu się ognia na sąsiedni dom.
W akcji bierze udział 12 zastępów gaśniczych. Przyczyny pożaru ustalać będą policjanci i biegły z zakresu pożarnictwa.
WCZEŚNIEJ INFORMOWALIŚMY
W akcji gaśniczej bierze udział siedem zastępów strażackich. Sytuacja nie jest jeszcze opanowana. Ratownicy walczą, aby płomienie nie przeniosły się na sąsiednie budynki. Ze wstępnych informacji wynika, że w związku z pożarem nikt nie odniósł obrażeń. Na miejsce zostali skierowani również policjanci z powiatu puckiego.
– Policjanci skupiają się obecnie na zapewnieniu bezpieczeństwa w rejonie prowadzonych przez strażaków czynności – informuje asp. sztab. Joanna Samula-Gregorczyk z KPP Puck.
Nie wiadomo na razie, od czego powstał pożar. Będą to ustalać policjanci po zakończeniu akcji gaśniczej.
Grzegorz Armatowski/ua