Zdobył oba bieguny, stanął na szczycie Mont Blanc i ukończył zimową wyprawę kajakiem wzdłuż Wisły, ale najwięcej wspomnień łączy go z Gdynią. Gościem Piotra Jaconia w Gdyni Głównej Osobistej był podróżnik i polarnik Marek Kamiński. Na antenie opowiadał m.in. sentymencie do dzielnicy Orłowo, rytuale medytacji nad morzem i poczuciu samotności. Marek Kamiński traktuje gdyńskie Orłowo jako jedno ze swoich „podróżniczych odkryć”. – To piękne i wyjątkowe miejsce na ziemi. Ciągle podróżuję, jestem w drodze, ale mimo to jak najczęściej staram się być w domu w Orłowie. Obecnie spędzam tam większość czasu w roku, z wiekiem jestem bardziej człowiekiem „stacjonarnym”. W ogóle mam sentyment do Sopotu i Gdańska, w którym się urodziłem. Trójmiasto to dla mnie metropolia, Orłowo jest jednym z miejsc w tej metropolii.
Opowiadał, że mieszkał w całym Trójmieście, ale jego życie zawsze kręciło się wokół gdyńskiej dzielnicy. W latach 90. wynajmował mieszkanie na ul. Akacjowej. – Moje życie zawsze toczyło się wokół Orłowa. Potem mieszkałem nieopodal, na Bernadowie, następnie w Sopocie, teraz w samym Orłowie. Przeprowadziłem się tu ze względu na przyrodę, morze, które jest tuż obok.
Zapytany o to, czy często spędza czas nad morzem, Marek Kamiński przyznał, że wiedzie tamtędy jego stała trasa biegowa. – Niekoniecznie wzdłuż plaży, ale biegnę klifem tuż obok. Z Orłowa do Sopotu jest 10 kilometrów, tę trasę biegam regularnie. Czasem ruszam w drugą stronę, do Gdyni, gdzie klif jest nieco wyższy. Tu trzeba wykonać więcej pracy, bo ścieżka biegnie z góry na dół, ale przynajmniej nie jest tak monotonnie.
Zdradził, że nawet gdy wyjeżdża z domu samochodem, jedzie w dół ulicy, by choć na chwilę zobaczyć morze. – Spojrzenie w dal to taki początek dnia. W zeszłym roku miałem taki okres, kiedy przez wiele miesięcy medytowałem na klifie, siadałem sobie z książką do medytacji. Ten rytuał ustawiał mi cały dzień.
Jak tłumaczył, potrafi znaleźć miejsca mało uczęszczane przez turystów. -. Rzeczywiście przy molo w Orłowie trudno byłoby znaleźć takie miejsca, ale klif ciągnie się przecież od Gdyni do Sopotu. Siadając tam, myślę o historii, ludziach, którzy byli tu przedtem, o wiosce rybackiej, o Stefanie Żeromskim, który tu tworzył. To są krótkie momenty, może jeden w tygodniu. Tam nic nie jest moje, używam tych miejsc – „używanych od wieków”.
Marek Kamiński po ukończeniu zimowego spływu kajakowego Wisłą w 2010 roku. Fot. Agencja KFP/Maciej Moskwa
Podróżnik nie uważa się za człowieka lubiącego samotność, tłumacząc że jest wręcz odwrotnie – ciągnie go do ludzi. – Lubię rozmawiać, wykładać, odpowiadać na pytania. Ostatnio na konferencji w Tallinie zapytano mnie o to, co jest najważniejsze w życiu. Takie spotkania przypominają mi o tym, co jest fundamentalne. W życiu jest też potrzebna cisza, porozmawianie z samym sobą, polubienie siebie. Jeśli wciąż jesteśmy w hałasie, odbieramy lub nadajemy informację, to nie mamy kontaktu z sobą. Ale nie chodzi o kontakt ze swoim ego, tylko czymś głębszym, co jest w nas.
– Ta cisza nie wynika z tego, że człowiek jest samotny czy nie. Każdy jest w pewnym stopniu zdany w życiu na siebie. Czy tego chcemy, czy nie, to, że ciągle przybywamy w gronie innych, nie powoduje, że człowiek dociera do samego siebie, dodał.
„Oswajać” ze samotnością Kamiński nauczył się już jako dziecko. Mając kilka lat poważnie złamał rękę, co skutkowało wielokrotnymi pobytami w szpitalu i sanatoriach. – Zawsze wracam do takiego zdania, które napisał Antoine de Saint-Exupery: Drzewa, które mają dużo światła, często są małe i pokręcone, a te którym tego światła brakuje, strzelają wysoko w górę. Interpretuję to tak, że jeśli czasem wszystko mamy, to niewiele się o życiu uczymy. Jeśli zaczynamy się konfrontować z problemami, to życie czegoś nas uczy.
– Mi nie udało się przeżyć tego „spokojnego modelu”. Myślę, że musiałem wyprzeć te złe rzeczy, które nas spotykają w dzieciństwie, żeby w ogóle móc funkcjonować. Pamiętam, jak inne dzieci ze szpitalnej sali mówiły mi, że moi rodzice nigdy po mnie nie przyjdą. Na pewno przez te trudne doświadczenia musiałem nauczyć się tego, że albo mogę liczyć tylko na siebie, albo nie dam sobie rady i popadnę w jakiś zły stan psychiczny.
Wkrótce na rynku ukazać ma się biografia Kamińskiego – „Moje życie polarnika”. Niedawno dokonano ostatnich korekt. – To zamyka pewien okres mojego życia, tam są te wszystkie fakty: przez rozwożenie pizzy, bycie taksówkarzem, jeżdżenie ciężarówką. Te wszystkie wspomnienia teraz do mnie wróciły.
Posłuchaj całej audycji Gdynia Główna Osobista z Markiem Kamińskim:
Marek Kamiński przed kolejnym etapem wyprawy dookoła świata wraz z rodziną w 2007 roku. Na zdjęciu z córką Polą. Fot. Agencja KFP/Krzysztof Mystkowski
dr/mmt