Tak w ekstraklasie grać nie można. Katastrofalny mecz w Gdańsku

(Fot. PAP/Marcin Gadomski)

To mogło być małe święto piłki. 14 tysięcy osób na trybunach Polsat Plus Areny Gdańsk, dobre warunki, dwie zbliżone poziomem drużyny. Mecz Lechii z Motorem miał potencjał. Skończyło się na produkcie „meczopodobnym”, który oglądało się z najwyższym trudem. Motor w tej sytuacji odnalazł się lepiej, wyprowadzając dwa ciosy w ciągu trzech minut i wygrywając 2:0.

Lechia miała w pierwszej połowie twarz Bogdana Wjunnyka. Oczekiwania były spore, nawet bardzo duże, a skończyło się wielkim rozczarowaniem. Wjunnyk zagrał na lewym skrzydle, ale wyglądał na tej pozycji dużo gorzej niż tydzień wcześniej Louis D’Arrigo. A umówmy się, że Australijczyk nie zachwycił. Ukrainiec popełniał błąd za błędem, popełniał proste błędy, sprawił że Filip Wójcik wyglądał jak Łukasz Piszczek w czasach świetności.

Ale to nie tak, że Lechii nie szło, bo miała w składzie Wjunnyka. Gdańszczanie nie potrafili zawiązać akcji składającej się z kilku podań na połowie przeciwnika. Świetnie wychodziło im wymienianie piłki między obrońcami, ale bardziej ambitne zadania już biało-zielonych przerastały. O Motorze napisać możemy właściwie to samo, choć w kilku akcjach zaczepnych podobać mogli się Piotr Ceglarz i Mbaya Ndiaye.

TRZY ZABÓJCZE MINUTY

W drugiej połowie z boiska dalej wiało nudą, Lechia próbowała rozgrywać, aż nadeszły zabójcze cztery minuty. W 71. Motor ruszył najpierw lewą stroną, ale ten atak udało się zneutralizować. Z prawej ponowił jednak Bartosz Wolski, nie był atakowany i idealnie dograł delikatnie na głowę Samuela Mraza. Ten z bliska pokonał Bogdana Sarnawskiego. Trzy minuty później lublinianie wyprowadzili szybką akcję prawą stroną, dogranie Michała Króla wykończył Ceglarz, kompletnie zaskakując obrońców. Na kwadrans przed końcem Lechia była na deskach.

I już się nie podniosła. Granie w jednym tempie, bez elementów zaskoczenia, z nisko ustawionym przeciwnikiem to przepis na porażkę. Porażka przyszła, a biało-zieloni mają sporo do przepracowania, bo wynik jest lepszy niż gra, a skończyło się przecież 0:2.

Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj