Stylistka, wizażystka i kostiumograf. Pracuje z gwiazdami przy produkcji najpopularniejszych polskich seriali, takich jak „Rodzinka.pl” i „Prawo Agaty”. Gdy wraca ze stolicy do Trójmiasta śpiewa z zespołem No Limits, który niedawno wydał kolejną płytę. Z Anną Męczyńską rozmawialiśmy o pracy w show biznesie, jej pierwszych krokach w Warszawie, byciu po drugiej stronie kamery i o muzyce.
Piotr Mirowicz: Zacznijmy od początku, od Trójmiasta. Nagrywamy rozmowę w Gdańsku na planie serialu, nad którym pracujesz. Tu się to wszystko zaczęło, w Gdańsku?
Anna Męczyńska: Częściowo tak, natomiast nie od strony przygotowywania kostiumów, bo to przyszło wraz z nabytym doświadczeniem. Zanim wyjechałam do Warszawy zrobiłam kursy i szkolenia. Lepsze i gorsze. Mieszkając w Trójmieście nie znalazłam, to jest brzydko powiedziane, zapotrzebowania na swoje umiejętności. Pracowałam wówczas w agencji modelek. W tej agencji pracowała również Ania Przybylska. Ale to jest już historia.
PM.: Czym zajmowałaś się w agencji?
AM: Byłam bookerką, czyli osobą która bukuje modelki czy hostessy do różnych działań. Przy okazji zaczęłam uczestniczyć w sesjach zdjęciowych. Tu coś poprawiłam, tu coś domalowałam i pomyślałam, że warto pójść w tym kierunku i spróbować swoich sił. Skoro tutaj w Trójmieście nie było zapotrzebowania na takie usługi, to trzeba było podjąć decyzję i pojechać do Warszawy. Pojechałam a właściwie skoczyłam na główkę. Myślę, że miałam dużo szczęścia, byłam bardzo zdeterminowana, ale bardzo trzeźwo patrzyłam na to, co potrafię a czego nie potrafię. Wcześniej zrobiłam portfolio przy pomocy fotografa. Do dziś je mam i jak je przeglądam to się uśmiecham.
PM: Wyjechałaś do Warszawy. Wysiadłaś z pociągu, stanęłaś na dworcu i co dalej?
AM: Z portfolio zawędrowałam do magazynu Viva, który wówczas się tworzył. To było 20 lat temu. Nie było stylistów, nie było tylu osób, które zajmowały się modą. W redakcji dali mi pierwszą sesję. Powiedzieli „dobrze, zrób, zobaczymy”. Pierwsza sesja się podobała, więc zrobiłam drugą. Znów ta sama sytuacja, znów nie było nic pewnego. Na trzeciej sesji, miałam bardzo wymagających klientów, których musiałam wystylizować. To byli państwo Pendereccy. Materiał, który przywiozłam bardzo się spodobał w redakcji. Poza tym wiele ciepłych słów padło od bohaterów sesji pod adresem całej ekipy, która pracowała nad zdjęciami. To pozwoliło cieplej spojrzeć szefom redakcji na moje starania w pracy jako stylistyki.
PM: Później była telewizja?
AM: Telewizja zaczęła się dość szybko, bo chyba po roku. W trakcie sesji do magazynu wypatrzyła mnie Dorota Kośmicka-Gacke, producentka telewizyjna i filmowa. Przekonała mnie, że powinnam stylizować też dla telewizji i filmu. To było rzucenie na głęboką wodę, bo na planie robiłam charakteryzację i kostiumy. Programy były na żywo, więc trzeba było bardzo szybko się organizować, by wyprasować koszulę czy przygotować całe zestawy ubrań. Były to moje pierwsze szlify w tym biznesie.
PM: Wytłumacz proszę, kim jest stylista i kostiumograf na planie zdjęciowym i na planie serialu.
AM: Osoby zajmujące się strojami aktorów pracują znacznie wcześniej, jeszcze zanim ruszą zdjęcia do filmu, by ustalić w jakim charakterze będą prowadzone kostiumowo dane postacie grane w produkcji.
PM: Wyobrażałem sobie ekipę, która chodzi po sklepach i szuka odpowiednich ubrań.
AM: To się też tak zdarza. Ale na przykład w przypadku serialu „Prawo Agaty” mamy cztery pory roku. To znaczy, że przed rozpoczęciem serialu, musimy przygotować kostiumy dla wszystkich aktorów na lato, jesień, zimę i wiosnę. Do ubrań musimy dopasować dodatki, takie jak pasek czy torebki. Później okazuje się, że to właśnie te dodatki są najbardziej komentowane przez widzów po obejrzeniu danego odcinka. Poza ubraniami musimy przygotować także bieliznę termoaktywną, bo aktorzy spędzają długie godziny na planach przy minusowych temperaturach. Przez cały rok moi asystenci chodzą po sklepach i szukają ubrań, które później są wykorzystywane w serialu.
PM: Znalazłem twoje zdjęcia w internecie na tak zwanej ściance. Jesteś celebrytką?
AM: Nie, nie czuję się celebrytką. Często jest tak, że firma z która współpracuję, czy projektanci z którymi pracuję i się koleguję, zapraszają mnie na pokazy mody, wtedy pojawiam się na ściance.
PM: Zgłaszają się do ciebie osoby, które chcą zajmować się stylizowaniem aktorów na planie serialu?
AM: Zgłasza się do mnie bardzo wiele osób, które chcą być moimi asystentami. Nie ukrywam, mam z tym problem. Jest to przede wszystkim zawód, gdzie jesteś w cieniu. To nie jest zawód, gdzie grasz pierwsze skrzypce. Pierwsze skrzypce to aktorzy, to są moi bohaterowie. Ja jestem dodatkiem. Może jestem bardziej wyrazista, bo jestem dużą kobitką i noszę koko-loko na głowie, więc może dlatego jestem bardziej rozpoznawalna. W tym zawodzie musisz być kreatywna. To jest zawód fizyczny. Nie da się policzyć kilogramów toreb, które przeniosłam przez te wszystkie lata i ilość godzin, które przestałam przy desce do prasowania.
PM: Osoby, które chcą dla ciebie pracować myślą, że będą grały pierwsze skrzypce? Czy zdają sobie sprawę, że praca stylisty na planie, to praca po drugiej stronie kamery?
AM: Rzadko. Ostatnio miałam wspaniałą dziewczynę, która przyszła do nas, chciała nam pomagać. Spojrzałam na nią dobrotliwym okiem. Okazało się, że ta osoba doskonale rozumie, na czym polega ta praca i jak powinien zachować się stylista na planie. Miała 17 lat, więc nie mogłam jej zatrzymać w pracy. Musiała wracać do szkoły. Jednak wielu osobom, które zgłaszają się do mnie do pracy wydaje się, że bycie stylistą czy kostiumografem, to jest łatwy kawałek chleba, ponieważ my widzimy tylko ten świat barwny, kolorowy czy dziwaczny. Sukcesem w tej branży jest to, żeby zdać sobie sprawę, że nie grasz pierwszych skrzypiec. To nie jest ta bajka. Pamiętam rozmowę z jednym z bardziej znanych stylistów w Polsce. Powiedział, że on nie mógłby być kostiumografem. On lubi być stylistą, bo to jest szybka robota. Zakłada ubrania, jest impreza, pokazuje się i koniec. A ja jestem tak uwikłana w te ubrania i właściwie stoję za swoimi bohaterami. Myślę, że nie ma nic smutniejszego, niż wykonywać zawód, którego się po prostu nie lubi.
PM: Aktorzy zabierają ubrania z planu filmowego?
AM: Bardzo często zdarza się tak, że przynoszę kostium na plan, a aktor czy aktorka pytają, czy mogą go odkupić po skończeniu zdjęć. Jestem wtedy bardzo zadowolona, bo to oznacza, że wszystko jest okey.
PM: Którego z aktorów najłatwiej się ubiera na planie?
AM: Nie ma czegoś takiego, że jednego aktora ubiera się łatwiej, a drugiego trudniej. Mówi się, że aktorka czy aktor są trudni. Myślę, że to nie jest tak. Oni są po prostu bardziej wymagający i wymagają większej uwagi. W pracy z nimi, bardzo pomaga to, że spotykam się z niektórymi aktorami kolejny raz. Aktorzy mają do mnie zaufanie, mogą na mnie liczyć. Jest łatwiej pod względem komunikacji. Ale każda postać jest inna i każdy projekt jest inny i stawia przed nami zupełnie nowe wyzwanie. Na przykład z Tomkiem Karolakiem pracuję już ponad 7 lat. Są różne anegdoty z tym związane. Po tylu latach bardzo się lubimy.
PM: Zdradzisz którąś?
AM: Od szóstej rano jestem z koko-lokiem, czyli kręciołkiem na głowie i z czerwonymi ustami. Bardzo lubię biżuterię, więc na planie zawsze mam jakiś biżuteryjny akcent. Tomek, jak zaczęliśmy pracę przy pierwszej produkcji był zdziwiony. Zmierzył mnie wzrokiem, bo był przekonany, że ja wracam prosto z imprezy na plan filmowy. Dość rzadko to się zdarza, żeby panie kostiumograf były w takim entourage od tak wczesnych godzin. Wtedy powiedziałam Tomkowi, że ja już się urodziłam z czerwonymi ustami i musi to zaakceptować. To są takie miłe docinki.
PM: Zajmujesz się również muzyką. Jesteś wokalistką trójmiejskiej formacji No Limits. Znajdujesz czas na łączenie pracy w Warszawie i granie w zespole?
AM: W tej chwili zrobiłam sobie przerwę w muzyce. Nastąpiły pewne zmiany na polu prywatnym. Wciąż myślę o muzyce, nie powiedziałam jeszcze do widzenia. Cały czas jestem w kontakcie z muzykami. Reaktywacja z zespołem No Limits nastąpiła dość niespodziewanie dwa lata temu. Wtedy pomyślałam, że jeżeli to „coś” do mnie przychodzi, że muzycy chcą spróbować z osobą, która nie śpiewała ponad 14 lat, to trzeba wejść do tej samej rzeki. Uważam, że śpiewałam dużo lepiej, niż na pierwszych płytach. Z prostej przyczyny, głos się trochę spatynował i zmienił, a poza tym jestem bardziej dojrzała, więc chyba wiem o czym śpiewam. W tej chwili są nowe kompozycje, lider zespołu czeka, aż będą gotowa podjąć się kolejnej współpracy.
PM: Jak wspominasz występ w Radiu Gdańsk w sali koncertowej im. Janusza Hajduna?
AM: Nie byłam z niego zadowolona. Stres mnie zjadł. To był koncert na żywo. Było to dla mnie za szybko i to wielkie przeżycie. Jak ktoś mówi, że taki występ to bułka z masłem, to w takim razie muszę jeszcze sporo takich bułek zjeść.