Był piłkarzem, którego nikt nie chciał. Został legendą Arki. Był anonimowym w Polsce Brazylijczykiem. Został Polakiem, którego zna każdy szanujący się kibic polskiej piłki. Marcus da Silva w niedzielę rozegra swój ostatni mecz w pierwszym zespole żółto-niebieskich.
Kibice Arki tę historię znają na pamięć. Nie trzeba przypominać im, jak kręta była droga Marcusa z Brazylii do Gdyni. Ile zwiedził krajów, ile razy odbił się od ściany, ile razy musiał się rozczarować. Jak wiele trudnych i przykrych sytuacji spotkało go od litewskich boisk po sanatorium w Ciechocinku.
Jak biblijny Hiob Marcus był przez futbol testowany – dosłownie i w przenośni. Bo do Polski trafił w czasach, gdy bardziej niż na skauting stawiano na ocenę „na oko”. Trzeba było przyjechać, pokazać się i przekonać. Marcus przyjeżdżał, pokazywał się, ale nikogo przekonać nie mógł. Aż przekonał na Pomorzu. Najpierw w Rumi, później w Gdyni.
CO BY BYŁO „GDYBY”
Co by było, gdyby trafił na lepszych trenerów, do lepszych klubów, w lepszym momencie? Gdyby ktokolwiek wcześniej mu zaufał, nie byłoby brazylijsko-polskiej legendy Arki. Gdyby do Gdyni trafił wcześniej, też mogłoby jej nie być. Bo przecież Marcus zachwycał i kto wie, może gdyby był młodszy, ktoś uparłby się, żeby wyciągnąć go z Arki. Teorii „gdybopodobnych” układać można przy jego historii mnóstwo, bo mnóstwo było ślepych uliczek, zakrętów i skrzyżowań.
Tak to już jest z klubowymi legendami. Wiele się musi wydarzyć, by napisać piękną, złotą historię. Marcus swoje najlepsze lata kariery przeżył w Arce, a Arka złotą klubową erę z Marcusem na pokładzie. Trzy finały pucharu Polski w tym jeden zwycięski, po którym odebrał też oficjalnie polskie obywatelstwo. Nie jest „farbowanym lisem”, jest Polakiem. w gablocie ma też trofeum za wygranie Superpucharu Polski, a na liście zasług choćby awans do ekstraklasy i na zawsze zapamiętane dwa gole w europejskich pucharach w spotkaniu z FC Midtjylland. Został ikoną.
W niedzielę w pierwszym zespole zagra po raz ostatni. Na wyśrubowanie rekordu goli, aktualnie wynoszącego 63, będzie miał 8 minut. Później opuści boisko. Ale butów na kołek nie odwiesi, będzie dalej zakładał je i grał w drugim zespole.
Tymoteusz Kobiela