Piłka nożna opiera się na gdybaniu. Jak śpiewa Kazik „gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka”. W Lublinie był i słupek, i poprzeczka. I sytuacje zmarnowane, i wykorzystane. Nie było tylko zwycięstwa, bo spotkanie Motoru z Lechią Gdańsk zakończyło się remisem 1:1.
W pierwszej połowie Lechię trudno było poznać. Zagrała w nietypowym dla siebie ustawieniu 1-4-4-2, ale jeszcze bardziej nietypowe było to, że była dobrze poukładana, zorganizowana i wręcz porządna. Nie mamy wielkich wymagań względem biało-zielonych, bo po rundzie jesiennej mieć ich nie można, ale i tak spisywali się naprawdę dobrze. Brakowało tylko wykończenie.
Najlepszą sytuację zmarnował Tomas Bobcek, który po podaniu Bogdana Wjunnyka trafił w słupek. Tomasz Neugebauer jeszcze dobijał, ale postawił na rozwiązanie siłowe i został zablokowany przez jednego z obrońców. To była najkonkretniejsza sytuacja pierwszej części meczu.
WRÓCIŁY STARE DEMONY
Drugą Lechia rozpoczęła zgodnie ze swoimi jesiennymi standardami, czyli katastrofalnie. Gdańszczanie spanikowali i szybko dali się zaskoczyć. Jacques Ndiaye powinien cieszyć się z gola, bo dostał doskonałe dogranie i miał przed sobą tylko pustą bramkę. Z dwóch metrów trafił tylko w poprzeczkę. Chwilę później Szymon Weirauch uratował swój zespół po rzucie rożnym.
W 78. był jednak bezradny, bo po dobrze rozegrane akcji Filip Wójcik dograł ze skrzydła, a Bartosz Wolski ze spokojem otworzył wynik meczu. Ożyły stare upiory, Lechia znów straciła bramkę w ostatnim kwadransie. Potrafiła jednak odpowiedzieć. Po kilku minutach Camilo Mena dogrywał z prawej strony w pole karne, piłkę blokował jeden z obrońców. Skończyło się rzutem rożnym, ale też interwencją VAR-u. Sędzia długo się zastanawiał i ostatecznie podyktował rzut karny za zagranie ręką. Mena sam wyrównał.
W końcówce wielkich emocji już nie było, nawet mimo to, że potrwała do setnej minuty. Lechia nastawiła się na kontrataki, kolejnych klarownych sytuacji już nie miała. Remis w tabeli niewiele jej daje, ale sposób gry i fragmenty meczu mogą napawać gdańszczan optymizmem. Byli w bardzo trudnej sytuacji, potrafili odpowiedzieć, nie przegrali meczu. To już dużo więcej niż często biało-zieloni pokazywali jesienią.
Tymoteusz Kobiela





