Wysokie ceny za wynajem i złe warunki sanitarne – to niektóre z utrudnień, które wymieniają w swojej petycji do Pawła Adamowicza handlarze starociami na Jarmarku św. Dominika. Deklarują, że jeśli nic się nie zmieni w tej sprawie, to w przyszłym roku zrezygnują z handlu. Organizatorzy odpierają zarzuty i twierdzą, że opłaty nie są wygórowane. Handlarze denerwują się, że choć tegoroczny utarg jest o wiele gorszy, stawki za wynajem wciąż pozostają takie same. Jeden z nich, Stanisław Sienkiewicz ze Szczecina, w rozmowie z Gazetą Wyborczą Trójmiasto mówi, że planuje założenie stowarzyszenia sprzedawców staroci.
– Zakładam stowarzyszenie, żeby walczyć o nasze prawa, wielu handlowców mnie w tym popiera. Do tej pory pod petycją podpisało się kilkunastu sprzedawców, ale każdego dnia będzie ich przybywać. Moim zdaniem podpisze się pod nią 90 proc. handlowców. Niemal na każdym stoisku narzeka się na to samo: wysokie opłaty, brak kupujących i kiepskie warunki organizacyjne. Jeśli w przyszłym roku ma być tak samo, to nie przyjedziemy. Niech miasto się zastanowi, jaki będzie jarmark bez kramów ze starociami, skarży się w rozmowie z Gazetą Wyborczą.
Zdaniem organizatorów opłaty są nie są wysokie. – Zapewniamy preferencyjną stawkę za wynajem, tłumaczy Roman Kolicki, rzecznik Międzynarodowych Targów Gdańskich, organizatora jarmarku. – To ukłon w stronę hobbystów, którzy mają wkład w tworzenie klimatu jarmarku. Każdego dnia pracownicy sprawdzają każdego ze sprzedawców, mierzą stoiska tych, którzy rozstawili się na jeden dzień i pobierają odpowiednią opłatę.
Handlarze starociami to grupa, od której pobiera się o wiele mniejsze składki w porównaniu do ludzi z branży gastronomicznej – odpowiednio 160 i 900 zł. Dodatkowo dziennie płacą 4 zł opłaty handlowej za metr kwadratowy. W tym roku z góry za cały miesiąc (160 zł/m kw.) zapłaciło 250 wystawców. Każdego dnia handluje też 25 wystawców jednodniowych (100 zł/m kw.)
Handlarze narzekają jednak nie tylko na zbyt wysokie opłaty. Upalna pogoda sprawiła, że turyści więcej czasu spędzają nad morzem niż na jarmarku. Jeden z handlowców w rozmowie z Gazetą przyznaje, że wiele osób po prostu się poddaje. – Sam widziałem, jak jeden chłopak spakował rzeczy i mówi „nic się nie sprzedaje, nie mam po co tu siedzieć”, mówi. – Opłaty są niemiłosierne, a nic nie idzie sprzedać. Ludzi nie ma, jest za gorąco, żeby chodzić po jarmarku. Jeśli zarobię dziennie 30 zł, to jest dobrze. Śpię w samochodzie, nie ma prądu, trudno wytrzymać w takich warunkach, dodał handlowiec.
Stoiska z antykami na Jarmarku św. Dominika. Fot. Agencja KFP/Krzysztof Mystkowski
Inni postanawiają wykorzystać to, za co i tak musieli zapłacić z góry. – Słabo idzie, kupować nie ma komu, a 2,7 tys. zł już zapłaciłem za wynajem terenu, więc siedzę, mówił Gazecie Wyborczej Trójmiasto pan Sławek z Torunia. – W tej kwocie mam tylko kawałek wyklepanej trawy. Nie mam normalnej toalety, bo jeden kontener na tyle osób to za mało. Nie mam prądu, czyli tego wszystkiego, co miałbym w takiej cenie, wynajmując lokal w mieście, dodaje.
Słabe warunki sanitarne to kolejna rzecz, na którą narzekają wystawcy. Mówi o nich m.in. pan Henryk spod Torunia. – Żyjemy jak jacyś koczownicy, pierwsze dni to walka o miejsca. Pomimo że organizator już podzielił teren, to i tak jest zupełny chaos. Mój pawilon ma 8 metrów kw., do tego trzeba dopłacić 200 zł za parking, bo nie mam gdzie postawić samochodu, mówi.
Nie wszyscy jednak narzekają na ceny. Grunt to podejście do sprzedaży, mówił pan Aurelisz z Edynburga. – Za całe stoisko zapłaciłem 3 tys. zł, do tego opłata targowa, czyli kilkadziesiąt złotych dziennie. Wystarczy dobrze podejść do tego biznesu. Już pierwszego dnia zwróciły mi się koszty wynajmu terenu. Jeśli chce się zarobić, to trzeba schodzić z cen. Takich, którzy są zainteresowani sztuką, antykami, jest niewielu. Ludzi przyciągają tanie drobiazgi, obrazy od 50 do 150 zł. Na tym się głównie zarabia. Jeśli przy okazji uda się sprzedać rzeźbę za 2 tys. zł albo drogi obraz, to trzeba się cieszyć. Jarmark traktuję jak wakacje, śpię w przyczepie kempingowej. Tylko porządnego sanitariatu brakuje, przyznaje w rozmowie z Gazetą Wyborczą Trójmiasto.
Antyki na Jarmarku św. Dominika. Fot. Agencja KFP/Krzysztof Mystkowski
Zdaniem przedstawicieli MTG, pretensje są nieuzasadnione. Każdy, kto przyjeżdża na Jarmark św. Dominika podpisuje regulamin i zdaje sobie sprawę z warunków, jakie tu panują. Roman Kolicki tłumaczy, że ponieważ teren jarmarku znajduje się w centrum miasta, nie ma możliwości doprowadzenia wszystkich mediów. – Działając na obszarze miasta, nie mamy chociażby warunków technicznych i zgody, żeby doprowadzić prąd. Poza tym, po co komu prąd, kiedy jarmark jest czynny od godz. 10 do 20, pyta.
Organizatorzy zapewniają także ochronę, jednak handlarze nie mają do niej zaufania i wolą nocować w swoich samochodach lub na materacach, pilnując stoisk, choć jest to niedozwolone. Obecność na terenie jarmarku po godz. 22 jest niezgodna z regulaminem. Według niego, handlowcy powinni zabierać ze sobą na noc przedmioty handlu i rano rozstawiać je na nowo. Mało kto przestrzega tej zasady. – W ten sposób może pracować ktoś, kto handluje znaczkami pocztowymi, a nie kruchą porcelaną czy drogimi rzeźbami, mówi pan Henryk.
Stoiska tegorocznego jarmarku. Fot. Radio Gdańsk/Magda Żarek
Także pan Sławek z Torunia woli pilnować swoich staroci sam. – Każdy ma tutaj cenne rzeczy, więc zostaje i pilnuje, bo na ochronę nie ma co liczyć. Wczoraj słyszałem, jak ktoś wołał z niedalekiego stoiska: „Zostaw to, złodzieju”. Nikogo z ochrony nie było widać.
Kolicki zapewnia, że ochrona jest wystarczająca. – Ochroniarze mogą zaalarmować policję, jeśli zauważą, że któryś z namiotów został rozcięty lub widać inne ślady włamania. W nocy na terenie jarmarku nie powinni być sprzedawcy, wyjaśnia Gazecie Wyborczej Trójmiasto.
Gazeta Wyborcza Trójmiasto/mar