– To nie ja jestem bohaterem. To Agnieszka, która na co dzień walczy z chorobą, mówił Max Wójcik zaraz po ukończeniu jednego z najcięższych wyścigów świata. Przepłynął 3.8 kilometra, na rowerze przejechał 180 kilometrów. To wszystko uwieńczył 42.2 kilometrowym biegiem.
Było ciężko, nie pomagała pogoda, bo wiał mocny wiatr i padał deszcz. Pomogli za to inni sportowcy, którzy wspierali Maxa na ostatnim etapie wyścigu. Max Wójcik w Malborku pokonał Ironmana, by walczyć ze stwardnieniem rozsianym, na które od 11 lat choruje jego żona Agnieszka.
Triathlon miał mu pokazać, jak czują się osoby dotknięte tą chorobą. W ramach akcji przyjmował zakłady – zależnie od tego, które miejsce zajmie, poszczególne osoby wpłacą pieniądze na konto charytatywne. Całości dopełniają licytacje. Wylicytować na nich można choćby kombinezon narciarski Macieja Kota. Powalczyć można o niego na stronie www.im4sm.org.
Maciej Dowbor, Maciej Leciejewski, Piotr Myszka, Anna Rogowska i Przemysław Miarczyński. To skład, który bezpośrednio pomógł Maxowi dokonać bardzo trudnego wyczynu. Najpierw wraz z nim przebiegli kolejne okrążenia, później razem docierali do mety trzymając się za dłonie. Szczególne brawa należą się Przemysławowi Miarczyńskiemu, który motywował Maxa przez całe trzy ostatnie rundy. Kończąc drugie okrążenie, krzyknął tylko: „Mogę do końca?” i pobiegł dalej. Również Maciej Leciejewski wykazał się nie lada poświęceniem, bo przejechał 300 km tylko po to, by wspierać akcję Maxa.
Finisz był ekstremalnie ciężki. Max dobiegał w strugach potu i na uginających się już nogach. Nie zmieniło to jednak jego postawy, metę przekroczył z szerokim uśmiechem na ustach. Był szósty. Zaraz potem rzucił się w ramiona Agnieszki. Tam trwał aż do momentu, gdy choć trochę uspokoił oddech. Ona emocji tak szybko uspokoić nie potrafiła – płakała.
Mimo zmęczenia Max podziękował wszystkim, którzy pomogli mu ukończyć wyścig, łącznie ze sponsorami. I oczywiście Agnieszce, która wspierała go od samego początku. Jak sama zaznaczała, to dla niej bardzo ważna sprawa. – Chcę żeby ludzie mieli większą wiedzę o stwardnieniu rozsianym. Sama przekonałam się, że dla wielu jest ono równoznaczne z inwalidztwem. To nieprawda.
Mówiła to młoda i energiczna dziewczyna. Patrząc na nią, nikt by nie pomyślał, że może być chora. Zwłaszcza widząc, jak dopinguje męża, jak trzyma butelkę z napojem, by mógł ją złapać w trakcie jazdy na rowerze. Ze stwardnieniem rozsianym można walczyć. I oni to udowodnili – Max i Agnieszka Wójcikowie.
Wiktor Miliszewski/mat