Musical nie jest gatunkiem, który często pojawia się na polskich ekranach kinowych. Córki dancingu, odważny debiut reżyserski Agnieszki Smoczyńskiej, podzielił gdyńską publiczność.
Film otwiera obraz kontrowersyjnej malarki Aleksandry Waliszewskiej. Od tego momentu widz wie, że nie będzie miał do czynienia z typowym, przyjemnym w odbiorze musicalem. Warszawska rzeczywistość lat 80. to czas pełen niewyszukanych rozrywek, wszechobecnych neonów i cekinów. Członkowie zespołu Figi i Daktyle znajdują w rzece dwie syreny – Złotą i Srebrną (w tych rolach Michalina Olszańska oraz Marta Mazurek). Postanawiają wziąć je pod opiekę.
Młode dziewczyny z dnia na dzień stają się największą atrakcją jednego z miejscowych klubów nocnych. Wkrótce zapominają o swojej prawdziwej tożsamości. Pogrążone w śnie o człowieczym życiu przeżywają pierwsze miłości i związane z nimi odrzucenie. Sytuacja wymyka się spod kontroli, gdy ukochany Srebrnej łamie jej serce.
Niewątpliwymi zaletami obrazu jest warstwa muzyczna oraz obsada aktorska. Ta pierwsza to zasługa Zuzanny i Barbary Wrońskich, założycielek zespołu Ballady i romanse, które napisały teksty do większości z utworów wykorzystanych w filmie. Kinga Preis, Jakub Gierszał i Andrzej Konopka doskonale zarysowali swoje postacie. Zagrane przez Michalinę Olszańską i Martę Mazurek syreny nie są infantylnymi bohaterkami rodem z disneyowskich animacji. To dzikie, pełne żądzy krwi, ale i zagubione stworzenia prosto z mitologicznych opowieści.
Kreacje dziewcząt docenili także festiwalowicze. – Nie wyczułam tam żadnej fałszywej nuty. Piękne głosy i udana gra młodych aktorek. Muszą się jeszcze trochę podszkolić, ale mają na to dużo czasu. Drzemie w nich duży potencjał, oceniła jedna z uczestniczek festiwalu Maria Treppa.
Smoczyńska chciała stworzyć symboliczną opowieść o dojrzewaniu, poświęceniu i braku zrozumienia. Zabrakło jej jednak zdecydowania, a w konsekwencji dobrze poprowadzonego pomysłu. Po obiecującym początku nastąpiła seria słabszych scen, w których zginęło przesłanie autorki. Taka zabawa konwencją wprowadziła chaos, który po pewnym czasie zaczął męczyć. Dzieło nie jest spójne, a pewne fragmenty wydają się być zbędne w tworzonej historii.
– W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać: co ja tu robię? Początek, który mógł zostać dobrze rozwinięty, Reżyserka nie potrafiła zdecydować się na jedną rzecz i to widać. Jestem rozczarowany, bo nastawiłem się na solidną rozrywkę, a dostałem filmowy misz masz, mówił chwilę po projekcji jeden z widzów Antoni Jankowski.
Agnieszka Smoczyńska mogła zadebiutować obrazem poważnym, rozliczyć się ze swoją przeszłością, albo nakręcić kolejny film o polskich przywarach. Tak się jednak nie stało. Swoją opowieść ubrała w trudny gatunek i nie wykorzystała jego potencjału. I choć nie do końca udało jej się zrealizować zamierzenia, to trzeba przyznać, że śmiały debiut na pewno nie pozostanie niezauważony.