Na jednej z paryskich ulic zauważyłem biały materac z wymalowanym hasłem „Pieprzyć terrorystów”. Obejrzałem go z bliska. Ktoś chyba pisał krwią – Roman Daszczyński z portalu Gdansk.pl rozmawia z Janem Czarlewskim, mieszkającym w Paryżu gdańszczaninem, polsko-francuskim scenarzystą i filmowcem. Obszerne fragmenty wywiadu Romana Daszczyńskiego publikujemu dzięki portalowi Gdańsk.pl
Roman Daszczyński: Paryżem zawładnął strach?
Jan Czarlewski: – Tak, Paryż nie jest już tym samym miastem co pięć, czy nawet dwa lata temu. Na ulicach jest dużo ludzi, ale coś się zmieniło. Zamiast wesołości, otwartości, w twarzach widać napięcie i niepewność, co się może stać. Restauracje, które od zawsze są w Paryżu centrami życia towarzyskiego teraz świecą pustkami. Od blisko roku, od zamachu na redakcję Charlie Hebdo, chyba wszyscy mieszkańcy zdawali sobie sprawę, że to tak się nie skończy, że prędzej czy później będzie nowa tragedia, ale i tak zaskoczenie jest wielkie. Po pierwsze skala: co najmniej 128 osób zabitych, blisko dwieście rannych, w tym 99 ciężko. Po drugie pewność siebie, wręcz bezczelność, z jaką działali sprawcy. To jest ta sama część Paryża, gdzie znajduje się redakcja Charlie Hebdo. Zamachowcy chcieli zademonstrować, że czują się tutaj jak u siebie i miasto jest bezbronne. Reakcją władz było wprowadzenie stanu wyjątkowego, co oznacza na przykład, że policja bez sądowego nakazu może wejść do każdego mieszkania, jeśli tylko uzna, że jest taka potrzeba. To jest coś, czego paryżanie dotąd nie doświadczyli.
W jakich okolicznościach dowiedziałeś się o tej tragedii?
– Akurat jechałem metrem, gdy podali komunikat, że stacja Republique i dwie inne są zamknięte. Od razu pojawił się niepokój. Chwilę później pasażerowie zaczęli odbierać esemesy. Do mnie napisał kolega, dwa słowa: „ZAMACHY! ZAMACHY!”. Ludzie najszybciej, jak to możliwe opuścili miejsca publiczne, schowali się w domach, przed telewizorami. Nie ma żadnej pewności, że nie dojdzie do kolejnych zamachów. Życie towarzyskie przeniosło się do Facebooka i esemesów. Najpierw jedni drugich ostrzegali, potem upewniali się, czy żyją, teraz natomiast jest dużo plotek. Od koleżanki, która ma ojca w paryskiej policji dowiedziałem się właśnie, że przez kordon żandarmerii przedarł się jakiś samochód z bronią. Wierzyć w to czy nie? Na mam pojęcia. Z jednej strony koleżanka powinna być dobrze poinformowana. Z drugiej – nie umiem sobie tego wyobrazić: auto, które przedziera się przez kordon żandarmów, którzy są uzbrojeni i w stanie gotowości. Skąd w takim razie wiadomo, że to był samochód z bronią?
Dostajesz esemesy od znajomych z Gdańska, masz z nimi kontakt internetowy?
– Tak, oczywiście. Urodziłem się w Paryżu i wychowałem, ale Gdańsk, rodzinne miasto mojego ojca, to jest mój drugi dom. Często przyjeżdżam do Gdańska, więc mam sporo przyjaciół. Oczywiście byli zaniepokojeni, ale już wiedzą, że nic złego się ze mną nie stało.
Co się działo, gdy wysiadłeś z metra? Co się dzieje teraz?
– Widziałem dużo karetek pogotowia i wozów straży pożarnej. Jeżdżąca na sygnale żandarmeria. O godz. 21-ej pierwsze wystąpienie w telewizji miał prezydent Republiki Francuskiej, Francois Hollande. Wyglądał na spanikowanego, to tylko pogłębiło przerażenie wśród mieszkańców. Miasto zamarło, ale trudno cały czas siedzieć w domu za zamkniętymi drzwiami. Ludzie mimo wszystko chodzą po ulicach, choć – jak już wspomniałem – inne są spojrzenia, na twarzach nie ma tej beztroski i wesołości, które były do niedawna. Ja też spaceruję, przyglądam się, robię zdjęcia. Na jednej z ulic zauważyłem biały materac z wymalowanym napisem „Pieprzyć terrorystów”. Obejrzałem go z bliska, ktoś chyba pisał krwią. Przejmujące wrażenie.
Spodziewacie się kolejnych zamachów?
– Rozmawiamy o tym ze znajomymi. Co dalej? Czy będą zamachy? Tego nie można niestety wykluczyć. Wszyscy przypomnieli sobie, że nie tak dawno była próba zamachu w superszybkim pociągu TGV. Sprawcy nie udało się doprowadzić do tragedii tylko dlatego, że akurat wśród pasażerów byli amerykańscy żołnierze na urlopie. Dosłownie go znokautowali i obezwładnili. Teraz podano, że niemiecka policja schwytała faceta, który wybierał się do Francji z przesyłką w której były granaty bojowe. Akcja była zaplanowana na dużą skalę, atak nastąpił w kilku miejscach jednocześnie. Wszyscy liczymy się z tym, że to nie koniec. Tym bardziej, że Francja ma swoje wojsko w Syrii, francuskie lotnictwo uczestniczy w bombardowaniach. Państwo Islamskie oświadczyło już, że zamachy będą dopóki Francja się nie wycofa. Paryżanie zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Wiedzą, że mają do czynienia nie tyle z terrorystami, co dżihadystami. To są szaleńcy, kompletnie zafascynowani śmiercią. Wierzą w jakąś świętą wojnę Islamu z Zachodem. O Francuzach piszą i mówią jako o krzyżowcach, jakby wciąż było średniowiecze i Europa dokonywała podbojów motywowanych religijnie. Przecież to absurd.
W Paryżu pojawiły się już nastroje antyislamskie?
– Nie, i mam nadzieję, że się nie pojawią. Związki Francji z krajami arabskimi mają długą tradycję i są skomplikowane. Kiedyś był to kolonializm, teraz po prostu symbioza. Francja jest dla wielu Arabów, wyznawców Islamu, po prostu ojczyzną. Już pojawiły się wyraźne przejawy oburzenia i sprzeciwu wobec działań dżihadystów właśnie ze strony francuskich wyznawców Islamu. Problemem jest nie religia, ale frustracja społeczna. Dzieci i wnuki imigrantów z północnej Afryki, którzy czują się we Francji obywatelami drugiej czy trzeciej kategorii. Są bez pracy, bez jakichkolwiek perspektyw życiowych, stają się podatni na radykalną agitację. Z zamachów w Paryżu na pewno cieszą się przedmieścia. Zresztą w centralnych punktach Paryża przed zamachami też można było spotkać tych ludzi, na przykład na placu Republiki. Grupy arabskich mężczyzn, siedzących wokół pomnika, i patrzących złym okiem na przechodniów, szczególnie kobiety.
Francuscy nacjonaliści nie będą chcieli zrobić z tym wszystkim porządku?
– Może i będą chcieli, ale na szczęście Francuzi nie ulegają łatwo tego typu agitacji. Akurat jesteśmy w trakcie kampanii do wyborów regionalnych. Marie Le Pen i jej Front Narodowy już krzyczą, że trzeba skończyć z Unią Europejską. Zamachy dżihadystów zapewne sprawią, że wyniki wyborcze Frontu Narodowego będą lepsze, ale Marie Le Pen nie wygra. Francuzi nie dadzą się zastraszyć, ogłupić do tego stopnia. To jest mądre społeczeństwo, bardzo przywiązane do ideałów wolności.
W Polsce już podniosły się głosy, że nie wolno przyjmować uchodźców, bo pojawią się takie same problemy społeczne jak we Francji, łącznie z terroryzmem islamskim.
– I jaki jest na to pomysł? Że Polska będzie białą, jednolitą narodowościowo, wyspą na zmieniającej się mapie świata? Przecież to utopia. Nie da się zamknąć granic. Życie nigdy nie będzie proste i bezpieczne. Świat jest skomplikowanym, pięknym, fascynującym i czasem groźnym miejscem. Cały czas się zmienia. Ci którzy w Polsce domagają się zamknięcia granic i „Polski dla Polaków” są oszustami, populistami albo po prostu ludźmi głupimi. „Polska dla Polaków” to nie jest żadna recepta na szczęście. Poza tym nie da się zamknąć granic. Ludzie innych ras, innych religii, przyjdą do Polski, już przecież przychodzą. Wciskanie kitu przez polityków, którzy twierdzą, że można po prostu żyć po staremu, choć wszystko wokół się zmienia, jest po prostu szkodliwe społecznie. Jedyne, co Polacy w realny sposób mogą zrobić, to w mądry sposób przygotować się i otworzyć na przybyszów, a przy tym być solidarną częścią Zachodu. Polska odseparowana od świata, to Polska która świata nie będzie w stanie rozumieć. Z tego mogą być same szkody.