To będą dla niego pierwsze od prawie dwudziestu lat święta w miejscu, które może nazwać „swoim mieszkaniem”. Pan Janusz Witkowski z Gdyni w pewnym momencie życia upadł na dno, ale potrafił się podnieść.
Jedna kłótnia, potem druga, piąta, dziesiąta… Zazwyczaj chodziło o pieniądze. O to, że zarabia zbyt mało, aby w domu się powodziło. Żona prosiła, by poszedł do stoczni, ale on twierdził, że nie nadaje się do tej pracy. W końcu powiedział „dość”. Trzasnął drzwiami i wyszedł. Zamierzał wrócić po roku.
– Chciałem wrócić z tarczą, a nie na tarczy. Jako człowiek, który może wziąć na siebie ciężar utrzymania rodziny – mówi Janusz Witkowski w rozmowie z reporterem Radia Gdańsk.
DZIEWIĘTNAŚCIE LAT TUŁACZKI
Sytuacja jednak zamiast iść ku lepszemu, zaczęła się pogarszać. Najpierw wynajmował pokój, potem kolejny, potem jeszcze jeden, ale pieniędzy brakowało choćby na najmniejszy czynsz. W końcu na kilka tygodni trafił do noclegowni. Mógł tam przebywać tylko w nocy. W dzień bez celu chodził po Legnicy, bo tam zagnał go los. W podobny sposób, w różnych schroniskach, przytułkach czy ostatnio w domu wspólnotowym spędził łącznie dziewiętnaście lat.
– Do żony odezwałem się dopiero po dwóch latach. Już wtedy było dla mnie jasne, że nie da się cofnąć tego, co się stało – mówi. Mimo to nie załamał się. Cały czas marzył o tym, że uda mu się wyprostować życie.
WSZYSTKO, BYLE MIEĆ DOM
– Przez cały czas odczuwałem chęć posiadania choćby namiastki mieszkania, miejsca, w którym jest ciepło, w którym mogę zaparzyć herbatę. Cały czas do tego dążyłem i tak jak wielu bezdomnych mówiło, że najważniejsze jest picie – „będę w zimnym siedział, bylebym mógł się napić” – tak ja mówiłem, że przyjmę rygor tylko po to, aby mieć lepsze warunki do życia – opowiada pan Janusz.
MAŁE RZECZY
Oprócz nastawienia ważni też byli też ludzie, których spotkał na swojej drodze. Pomogła mu jego opiekunka socjalna, Beata Świątek-Soldat. Pan Janusz zapisał się też, jako osobo głęboko wierząca, do katolickiej wspólnoty Marana Tha. Jego marzenie spełniło się w listopadzie. Dostał wtedy od miasta małe mieszkanko na gdańskim Oksywiu.
Jak mówi odkrywa życie na nowo. Cieszy go nawet najdrobniejsza rzecz. – Położyłem sam kafelki w kuchni. Zrobiłem to po raz pierwszy w życiu. Satysfakcja jest nieprawdopodobna. Nawet nie myślałem, że stać mnie na coś takiego. To mieszkanie dodaje mi sił, pcha do dalszych działań – mówi ze śmiechem gdynianin.
JESTEM CHYBA SZCZĘŚLIWYM CZŁOWIEKIEM
Coraz lepiej też układa mu się z rodziną. Wigilię spędzi z córką i wnukami, jest też w przyjacielskich stosunkach z byłą żoną. – Jak nawet wygrała raz w totolotka, to podzieliła się ze mną nagrodą. To wszystko: mieszkanie, dobry kontakt z rodziną sprawia, że mogę powiedzieć o sobie, że jestem chyba szczęśliwym człowiekiem – kończy optymistycznie.